Jak żyć, czyli zarurkowane zasady.

Odkąd zamieszkał z nami ograniczony ruchowo, niepełnosprawny fizycznie zarurkowany Franciszek, całą rodziną musieliśmy nauczyć się pamiętać o kilku rzeczach. I to wcale nie jest tak, że wiedzieliśmy to od zawsze. Przede wszystkim podglądaliśmy inne rodziny z zarurkowanym dziecięciem, ale wielu rzeczy nauczyło nas życie z Franulą.

Dziś niemal wszyscy członkowie naszej rodziny, tej spokrewnionej i tej wybranej, pamiętają, że:

1. Kiedy Franciszek mówi, że chce książkę z kaczką, kierownicę albo literki, to znaczy, że to właśnie chce. Nie podajemy mu wówczas książki z kurą, farb lub misia. Sam sobie nie weźmie zabawki, którą ma ochotę się pobawić, ale potrafi je rozróżnić i chcemy szanować.

2. Kiedy Franciszek mówi, że chce iść do konika, to wie, że konik na prawo od domu i nie udajemy, że tak nie jest. Jeżeli nie możemy iść do konika, to próbujemy to Franciszkowi wytłumaczyć, a nie decydować za niego lub zostawiać bez wyjaśnień. Niestety sam nie wstanie i nie pójdzie przed siebie, by to sprawdzić.

3. Kiedy Franciszek jest o coś zapytany czekamy nieco dłużej za odpowiedzią. Nie dlatego, że on jej nie zna. Oddychając przy pomocy respiratora, dźwięki wydaje się a/ kiedy rurka jest odpowiednio ustawiona w szyjce, b/na wydechu, c/kiedy w gardle nie jest sucho. Franio sam potrafi przesunąć sobie rurkę, tak by było wygodnie mu coś powiedzieć, musi jednak poczekać za „wydechem respiratora” i ewentualnie przełknąć ślinkę, żeby wydać dźwięk. Musimy zatem dać Młodzieńcowi czas, a odpowiedź niejednokrotnie powala nas z nóg.

4. Franio lubi rysować. Niestety sam nie jest w stanie dość długo utrzymać pisaka czy kredki- staramy się wtedy rysować z nim i choć na to potrzeba czasu, to bez takiej pomocy nigdy nie narysowałby żadnej ze swoich literek, a my nie mielibyśmy szansy zobaczyć tego błysku w błękitnym oku.

5. To, że Franek nie chodzi, wcale nie znaczy, że nie chce zajrzeć tam, gdzie nie dojedziemy wózkiem. To trochę większa akrobacja, ale przecież zdrowe pełnosprawne dzieci same wchodzą do łazienki, na schody, do garażu- Franciszka trzeba zanieść, ale dzięki temu wie, że w łazienka to nie tylko słowo, ale i miejsce, gdzie mama i tata robią myj-myj i owa mistyczna łazienka naprawdę istnieje.

6. Z drugiej zaś strony, jeżeli Franek nie chce gdzieś pójść, staramy się nie wykorzystywać swojej przewagi fizycznej i nie zanosić go na siłę do miejsca, którego nie chce zobaczyć lub w którym nie chce być.

7. Piasek, błoto, mąka, cukier, chleb, trawa, liście, kwiaty- wszystko to sprawny trzylatek przy odrobinie  chęci ma w zasięgu rąk. Franek, żeby znać strukturę, wygląd, itd., musi coś od nas dostać. Wiecie jaka to radość w wieku (prawie) lat trzydziestu rozsypywać mąkę po stole albo  zupełnie bezkarnie bawić się w błocie wespół z własnym synem? Bezcenne.

Oczywiście Dziedzic jak każdy maluszek próbuje nas testować. Czasem chce coś wymóc płaczem, czasem zaś robi coś, czego mu nie wolno i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Z moich obserwacji wynika, że nie odbiega to od zachowania jego rówieśników, więc póki co w tym temacie śpimy nieco spokojniej. I tylko ręce opadają, kiedy po tym, jak wymienimy 478 tytułów książeczek on stwierdzi, że jednak nie- jednak klocki.

 

Ach, śpij kochanie…

Od czasu do czasu, kiedy nie ma wrażeń, gości, emocji i pracowitego dnia- Franciszek ma problem z zasypianiem. Nie pomagają wówczas ani prośby ani groźby i Franio za nic w świecie nie chce spać. W zasadzie nie przeszkadzałoby nam to bardzo, gdyby nie fakt, że Dziedzic jak na najprawdziwszego w świecie Dziedzica przystało, ma także obowiązki, do których należy między innymi poranna rehabilitacja. Zazwyczaj około 8:30. Zatem przed rehabilitacją Nianio musi znaleźć czas na przytulanki, przebranie i śniadanie. Wobec tego niczym wyrodna matka funduję pobudkę o  7:15. Kiedy Francesco za bardzo zabaluje wieczorem, nie ma ochoty na wstawanie i poranek nie należy do najmilszych.

Zatem do sedna. Franciszek idący spać później niż o 22, to niewyspany Franciszek. Niewsypany Franciszek… ech! Żeby zatem pomóc Nianiowi w zasypianiu, tato zatrudnił Juniora. Kiedy Franio nie może zasnąć, tato podpowiada mu, że Juniorowi też na pewno chce się już spać i byłoby dobrze, gdyby postarał się go uśpić. Co się wtedy dzieje? Nasz synek opowiada swemu przyjacielowi: „Junior! Miki śpi, Donald śpi, Timmy śpi, przyjaciele śpią, Kubuś śpi, Tygrys śpi… Junior pociem* śpij.” Tym samym, kiedy okazuje się, że bohaterowie wszystkich znanych nam kreskówek już śpią, Junior nie ma wyjścia i idzie spać. A za nim Franciszek.

Wczoraj było inaczej. Ani Franek, ani tym bardziej Junior nie mieli ochoty na sen. W końcu Dziedzic zadecydował, że pora na górę, do taty i że będzie spał. Oczywiście w okolicach łóżka senność Franeczkowi przeszła i zaczął podpuszczać tatę, strasząc go, że zrobi Juniorowi bach (!) i zrzuci go na podłogę. Tato lojalnie ostrzegł Franka, że Junior może płakać i kiedy Dziedzic zrzucił kumpla z łóżka, tato udał juniorowy płacz. Jaki był efekt? Rozpłakał się Franciszek. Tak bardzo się rozpłakał, że pomogła dopiero cała seria wierszyków w wykonaniu rodziców, pokazowe tulenie Juniora oraz zapewnienie, że Junior już śpi i ma się całkiem dobrze.

Zapłakany Franio zapytał: „Nianio lulu mamom i tatom?”** W ramach rekompensaty za straty moralne i na dowód osobliwego podejścia do kwestii wychowania zgodziliśmy się od razu, co zaowocowało tym, że spaliśmy w troje, a Frankowe łóżeczko zajął… Junior.

I teraz nie wiem, czy rozpacz Franciszka to był efekt żalu z tytułu upadku Juniora, czy raczej sprytne wmanewrowanie rodziców w spanie we trójkę?

Czasem się zastanawiam kto kogo wychowuje.

 

* pociem=proszę

** czy Franio może spać z mamą i tatą?

Preclowa majówka.

Jak spędzić najfajniejszą majówkę na świecie? Przepis jest niezwykle prosty. Wystarczy rozpalić grilla po zmroku, zjeść tonę chipsów w kuchni i nie zwracać uwagi na deszcz. Och i najważniejsze! Koniecznie należy zaprosić do siebie Szymona zwanego Preclem, który z Centrum Dowodzenia Domem, kanapy czyli, rozdawał uśmiechy na prawo i lewo i wprowadzał do naszego domu rockową nutę. Uwielbiamy takie spotkania, takie wizyty, takich gości. Jak to mawia Mama Precla: „jest chemia”. Bo choć poznaliśmy się przez przypadek i połączyło nas coś wstrętnego i potworzastego, to po tych kilku przegadanych nocach, wycieczkach i podróżach chcemy jeszcze i jeszcze i jeszcze…

 

A wiecie co robiliśmy w majówkę?

Jeździliśmy konno…

Podglądaliśmy najprawdziwszych wojów…

Strzelaliśmy z łuku…

Oglądaliśmy dziki (takie w muzeum, bo te w zagrodzie się pochowały)…

Dlatego zrekompensowaliśmy je sobie świnkami u Dziadka Ksero…

 

Podziwialiśmy także coś z drobiu…

 

Było baaaaaaaaaaardzo fajnie!

 

fot. Preclowa Rodzina.

Ostatnie ze wspomnień warszawskich…

No niby ma te blond włosy i oczy błękitne też ma, posiada także wdzięk i grację i niesamowicie uwodzicielski uśmiech. O! I jeszcze mądry jest jak nie wiem co.  A na co zwróciła uwagę Hanka? Na ambu. Na zwykły zielony worek z kawałkiem plastiku. Po prostu zachwyciło ją ambu…

Niemniej jednak bardzo się cieszymy ze spotkania z Hanią i jej rodzicami, bo dzięki temu Franciszek mógł spełnić swoje marzenie i po raz pierwszy w życiu widział prawdziwe żyrafy! W czasie naszej warszawskiej podróży i randce z Hanią, Franklin był w ZOO. Najfajniejsze jest w tym wszystkim to, że z tej wyprawy Franek najbardziej zapamiętał wcale nie żyrafy, a… hipopotama i małpki. Tak się naszemu dziecięciu pozmieniało…

Konferencja po naszemu.

Człowiekowi to jednak ciężko dogodzić. Najpierw nam się nudziło. No to ja grom z jasnego nieba spadł Matce Ance na głowę konkurs Promyka. Jak już Matka doszła do wniosku, że to taki konkurs-nie-konukrs, bo najważniejsza nie nagroda w nim, a możliwość poznania bloga Zoszki, czy Anny Julijki, to się okazało, że Kapituła Matce nagrodę z „twórcze podejście do wychowania” przyznała i pojedziemy na wakacje. Kiedy emocje zdążyły już przysiąść i plan sensowny podróży zaczął nam się w kalendarzu kształtować, okazało się, że pojedziemy nagrodę odebrać osobiście! I to nie byle gdzie! bo do Warszawy. Do Sejmu.

Jak myślicie, co było największym problemem? Wcale, że nie podróż, bośmy już zaprawieni w bojach. I wcale nie chęci, bo podróżować z Franciszkiem, to sama przyjemność. Największym problemem dla Matki Anki było „co na siebie do licha włożyć?”. Okazało się finalnie, że nie było najgorzej i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie przemowa Mamusi. Oj, jak ja zazdrościłam innym mówcom opanowania i przejrzystości umysłu. Mnie niestety dopadło coś na kształt pomroczności jasnej i moja mowa, to głównie „aaaaaaaa, eeeeeeee, yyyyyyyyy” i kilka nieskładnie rzuconych czasowników. Na szczęście poza mównicą, było jeszcze spotkanie w kuluarach i tam się dopiero moje gadulstwo załączyło. Zakochana na zabój w Dzielnym Franku, Ignacym i Zoszce wróciłam do domu z wnioskiem, że Franciszek KONIECZNIE musi mówić jeszcze więcej, musi składać wyrazy w zdania i od tej pory, to on będzie głównym publicznym mówcą w naszej rodzinie.

I jeszcze foto:

fot. Jaimójbrat.

fot. Preclowa Rodzina

Fot. Dzielny Franek

Fot. Dzielny Franek

Fot. Zoszka Radoszka (Tata)

Poznajmy się.

„Z dzieckiem niepełnosprawnym jest jak z parkowaniem w Warszawie – ciężko, ale jaka radość, gdy się uda” (Tata Zoszki)

I właśnie tę radość, o której mówił Tato Zoszki widać było na każdym kroku w czasie naszego spotkania w Sejmie. Obiecałam, że kolejny wpis będzie o tych „fajnych”. Ci fajni, to wszyscy, którym na co dzień kibicowałam zza ekranu komputera. W końcu poznaliśmy w się w realu. To była chyba najfajniejsza randka w ciemno w naszym życiu, więc już dziś śmiało piszemy się na kolejne. Kogo poznaliśmy?

Tych Dzielniaków znamy w zasadzie od zawsze. Byli naszymi przewodnikami od początku choroby Franka, a każde kolejne spotkanie utwierdza mnie w przekonaniu, że to grzech nie poznać ich jeszcze bliżej. Tym bardziej cieszymy się, że kolejne spotkanie tuż tuż. I co najważniejsze! Mama Precla jest dla mnie wzorem opanowania i woli walki o swoje dziecko. I pomyśleć, że znam ją OSOBIŚCIE!

„Mamo! Mamo! Czy ty wiesz, kogo spotkaliśmy w windzie? Dzielnego Franka! Ty wiesz jaki to fajny chłopak?” I tak moje obawy strzeliły jak bańka mydlana! Czego się bałam? Bałam się tego, że niechcący zafunduje małemu Krasnalkowi taką dawkę stresu, że uzna, że wszystko, tylko nie Ciotka Anka. A tu wręcz przeciwnie. Mały Franek woził naszego Franka po wszystkich zakamarkach Sejmu i pierwszy rwał się do zmiany nastaw w respiratorze ( tu ja chyba za bardzo poszalałam z paniką, co na szczęście zostało mi już wybaczone). Mama Dzielnego Franka to przemądra, przeciepła kobieta, jego siostra Natalia- ach i och miód dziewczyna i Tata- oaza spokoju.

Annę Julijkę i jej brata Piotra zobaczyliśmy przy śniadaniu w hotelu. Nie jesteśmy jednak tacy odważni za jakich uchodzimy, więc poczekaliśmy do spotkania w Sejmie i tam daliśmy się porwać wielkiej energii Julijkowej Mamy. To nasz Franek i Anna Julijka byli największą konkurencją dla Marszałek Kopacz i w czasie jej przemówienia gaworzyli aż miło.

Jeśli Tato Zoszki będzie miał kiedyś gdzieś w kraju fanklub, to ja się piszę od razu! Takiej energii i poczucia humoru nam trzeba, dlatego kiedy tylko na świat przyjdzie Zoszkowwy brat (też Franek!!!!) i rodzice ogarną nowy świat jesteśmy wstępnie umówieni na spotkanie w centralnej Polsce. Fantastyczni ludzie mówię Wam!

King Kong i Ojciec Karmiący to duet, który od jakiegoś czasu podziwiam w wirtualnej przestrzeni. Obaj Panowie spokojni i dostojni. Pluję sobie bardzo w brodę, ale zabrakło mi odwagi, by zagadać, powiedzieć jak podziwiam kunszt pisarski i szacunek do własnego dziecka, który aż bije z każdego Ojcowego wpisu. Ojcze Karmiący niniejszym (znów w świecie wirtualnym) chylę czoła.

I na koniec IGNACÓWKA. Och! Co to za ekipa! Wspaniali czterej muszkieterowie i ich Mama ogarniająca całość. Chłopcy z zaciekawieniem wypytywali o szczegóły Frankowego sprzętu, a my z Ignasiowymi Rodzicami wymieniliśmy miliony informacji i spostrzeżeń dotyczących naszych dzieci. Okazało się, że jesteśmy Ignasiom bardzo na trasie, więc byli naszą nawigacją w Warszawie (nasz Krzysiek Hołowczyc błądził notorycznie), potem byli naszymi kompanami na autostradzie, potem na frytkach i kawie i potem rozjechaliśmy się na rondzie w Koninie. Och i oczywiście! Jedliśmy razem obiad. I wspólnie doszliśmy do wniosku, że kiedy zamiast flaczków dostaje się zupę pieczarkową, zamiast pierogów z wody – te smażone i sznycla grubości 2 mm, to chyba restauracji nie ma co robić reklamy na poczytnym blogu, więc taktownie milczymy. A z Ignasiami jesteśmy umówieni na następną randkę!

Tak bardzo Wam wszystkim dziękuję za to spotkanie i chce jeszcze jeszcze jeszcze!

No. To tylko została mi do opisania konferencja w naszym stylu, wyjście do ZOO z Hanką, segregacja zdjęć i będę mogła Wam pokazać, co nowego szlifuje Franek…

 

Konferencyjnie.

Emocje opadły, pranie zrobione, prasowania góra, mogę więc napisać troszkę o naszych wrażeniach z konferencji zorganizowanej przez Fundację Promyk  Słońca.

Moim zdaniem konferencja została zorganizowana bez zarzutu. Dzięki Pani Agacie Janiszewskiej, którą notorycznie nazywałam „Anitą” (za co bardzo przepraszam Pani Agato) wszystko przebiegło perfekcyjnie. Pani Agata przekazała wszystkie uwagi rodziców dzieci organizatorom i tym sposobem było i miejsce na odpoczynek dla dzieci i serdeczna atmosfera i tak ułożony plan wystąpień, że całość przebiegła w niezwykle serdecznej atmosferze.

Jest może tylko jeden „niestet”. Niestety wśród wystąpień nie pojawiły się postulaty, o które nas poproszono, ale mam nadzieję, że zostały one zawarte w dokumentach przekazanych Panom Ministrom.

Wielki ukłon i wielkie brawa należą się zaś Internetowej Babci Gosi, która pokazała swą rockową duszę i wywołała pełnomocnika rządu ds. osób niepełnosprawnych Pana Dudę do odpowiedzi dotyczącej słynnego pomysłu z likwidacją subkont. Pan Pełnomocnik Duda odpowiedział TAK. Przyznam, że owa odpowiedź nieco mnie zdziwiła, bowiem nie do końca rozumiem, co mamy rozumieć przez stwierdzenie, że dzieci z małych miejscowości nie mają dostępu do funduszy z jednego procenta.

Nasza Fundacja ma wśród swoich podopiecznych tysiące dzieci. To rodzice tych dzieci w okresie rozliczeń są głównymi agitatorami do przekazywania środków. Drukują i roznoszą ulotki. Namawiają krewnych, znajomych i znajomych znajomych. Są wolontariuszami i fundacji i swoich dzieci. I są wśród nich także podopieczni z małych miejscowości.

My bardzo chętnie zrezygnowalibyśmy z takiej formy zbierania pieniędzy. Proszę nam wierzyć nie jest łatwo prosić obcych ludzi o fundowanie naszym dzieciom rehabilitacji, sprzętu, terapii. Gdyby tylko rehabilitacja dla chorych była bezpłatna, gdyby najdrobniejszy sprzęt kosztował mniej niż 1000 złotych, gdyby na wizytę u specjalisty nie trzeba było czekać 6 miesięcy. Tych gdybasiów jest naprawdę wiele.

Myślę, że Sejm był idealnym miejscem na taką właśnie konferencję. Choć przyznam, że przez moment z Mamą Ignasia zastanawiałyśmy się, czy nie zakłamaliśmy politykom obrazu Osób Niepełnosprawnych. Bo moje serce biło 150 milionów razy na minutę, kiedy zobaczyłam, że wszyscy w Sali Kolumnowej byli tacy radośni, tacy szczęśliwi, tacy… ładni. 🙂

I o tych właśnie wszystkich ładnych będzie kolejny wpis…

 

Franciszkowa podróż. Odcinek 1584.

 

Zanim powstanie dokładna relacja z dziś i z wczoraj i nawet z przedwczoraj, zanim Wam napiszemy czego potrafimy zapomnieć na wyjazd i powiedzieć kogo ważnego udało nam się poznać oraz, co polecamy na trasie Kalisz-Warszawa, a także czego zupełnie nie polecamy- obejrzyjcie zdjęcia. 🙂 A my idziemy odespać. Dobranoc!

 

Mały podróżnik:

Sala kolumnowa. I plecy Preclowych Rodziców:

Atmosfera iście konferencyjna:

Młodość u władzy:

Frytkożerca.

 

Z pamiętnika Warszawiaka.

Kochany Pamiętniczku!

Od wczoraj jesteśmy w Warszawie. Urządziliśmy sobie rodzinny długi weekend. Najpierw… tradycyjnie zasłuchaliśmy się w aksamitny głos Krzysztofa Hołowczyca w nawigacji i pomyliliśmy bloki, odwiedzając Bruniaczy. 🙂 Tym samym spóźniliśmy się na obiad. Na szczęście Ciocia i Wujek wykazali się wielką wyrozumiałością i nakarmili nas do syta. Franek na przekór naszym obawom wzorowo dogadał się z Bruniaczem i jego młodszym braciszkiem, a my staraliśmy się w kilka godzin streścić wszystkie najważniejsze historie rodzinne. Strasznie nam szkoda, że wizyta trwała tak krótko, ale mamy nadzieję, że już niedługo spotkamy się znowu.

Z brzuchami pełnymi do granic przyzwoitości postanowiliśmy odwiedzić warszawskie ZOO. Tutaj mieliśmy jasno określony cel. Żyrafy oczywiście! Naszą przewodniczką była mała Hania i jej Rodzice, więc i tutaj Franek trafił na fantastyczną koleżankę. Okazało się, że w zoo fajne są nie tylko żyrafy, ale nawet małpy i hipopotam! Franciszek z zaciekawieniem oglądał wszystkie zwierzęta i nie mógł uwierzyć, że widzi najprawdziwszego w świecie lwa! Wycieczka do zoo zmęczyła głównie rodziców, a Franek i Hania mieli jeszcze wystarczająco dużo siły, żeby pomęczyć Rysia- Haniowego kota.

Tym sposobem zmęczeni, najedzeni i szczęśliwi dotarliśmy do hotelu. Ukradkiem rozglądamy się na prawo i lewo i z zapałem wypatrujemy współtowarzyszy jutrzejszej wizyty w Sejmie. Mamy nadzieję spotkać przynajmniej małą część wszystkich Dzielniaków jutro na śniadaniu.

Franek odsypia. A my? My się dziwimy, że nasz syn uśmiecha się od rana do wieczora. Że podróżuje jak szalony. Że nie nudzą go korki, autostrady, przejazdy, objazdy. Że chłonie świat całym sobą. I jesteśmy z niego ogromnie dumni.

Trzymajcie za nas jutro kciuki!

p.s. Jak sprawić, żeby dziecko poszło spać o 19ej? Wstać o siódmej i spacerować, spacerować, spacerować… 🙂

Czytadło.

Ledwo zdążyłam się pochwalić Franciszkiem recytującym, a już w zanadrzu czekał Franciszek liczący. Tuż za liczącym szybko pojawił się Franciszek literkowy. No, to teraz ciężko będzie mu to przebić- pomyślałam i powolutku zaczęłam tworzyć wpis na blogu o tematyce zupełnie niefranciszkowej. Tymczasem okazało się, że mój syn próżni nie lubi i kiedy tylko poznał wszystkie literki (nawet V nie jest mu obce), postanowił zaskoczyć czymś więcej, czymś bardziej, czymś…

O takim:

Naprawdę nie wiem, kiedy i jak to się dzieje. Nie ćwiczymy z nim czytania, w rozkładzie dnia nie ma 4 godzin poznawania liter. To przychodzi samo. Franio sam dopytuje, otrzymuje odpowiedź, przetwarza w tej swojej blondwłosej główce i potem strzela wiedzą jak mały karabinek. A że przy tym mama co i rusz pęka z dumy i rośnie jej serducho jak sto pięćdziesiąt to już zupełnie inna historia…