Baby boom

Jeśli dokładnie przyjrzelibyście się znajomym Franciszka, to z całą pewnością zauważylibyście fakt, że są to głównie osoby sporo od niego starsze. Nie ma co koloryzować, ale z drugiej strony też dramatyzować tylko przyjąć na klatę trzeba fakt, że jak się jest mocno niepełnosprawnym ruchowo i każdą aktywność muszą stymulować dorośli, szkoła tylko okazjonalnie, a wspólne zabawy szybko nużą, bo jest się jedynie ich obserwatorem, to trudno jest nawiązać prawdziwe rówieśnicze przyjaźnie. Co innego z dorosłymi. Niektórzy z uprzejmości, inni z miłości a jeszcze inni, bo lubią – są przyjaciółmi i znajomymi Franciszka, z którym mogą długie godziny się bawić, dyskutować, słuchać jego mądrości i uczestniczyć we wspólnym zdobywaniu świata.

Tak się jakoś ostatnio (ostatnio, czyli na przestrzeni dwóch trzech lat) poskładało, że wśród naszych znajomych nastąpił klasyczny baby boom. W tym czasie co i rusz zza winkla wyskakiwała młoda mama lub uszczęśliwiony tata z różowym oseskiem u boku i nadzieją, że Franc się przyzwyczai. Bo Franciszek nie jest fanem niemowląt. Brata przekochał od samego początku, no ale to brat. Przy każdym wyjeździe do swoich kuzynów, kiedy ci byli jeszcze maluszkami milion razy upewniał się, czy nie będą płakać głośno i nie będą dotykać rury i respiratora. Bo z maluszkami najgorszy jest fakt, że są nieprzewidywalne. Na szczęście (co niedawno zauważył sam zainteresowany) dość szybko rosną i można im wiele rzeczy wytłumaczyć.

Niemniej jednak ostatnio gruchnęła taka wieść, że ciężko się było Francyśkowi zebrać w sobie. Nie… nie u nas. I nawet w najśmielszych marzeniach się tak nie zapędzajcie! Już Wam tłumaczę. W najbliższy weekend jedziemy do Cioci Magdy. Ciocia Magda to nie taka prawdziwa ciocia, którą wklepać można w gałąź drzewa genealogicznego, że krewna po jednym pradziadku. Ciocia Magda sama nas sobie wybrała, a myśmy pokochali ją z całym dobrodziejstwem sporego inwentarza. Ciocia blogowa, z którą jakoś nas tak życie splotło dawno temu i trwamy już w tym rodzinnym układzie chyba kilka lat. Ale nie o niej to będzie historia. Historia będzie o K. – jej synowej. 

Rozmawiamy sobie z Franciszkiem w czasie jednej z kąpieli, że jedziemy do Cioci, Wujka, do psa Kluski i miliarda kotów. Staramy sobie poprzypominać ich imiona i dochodzimy do wniosku, że tylko Maniek jest na tyle cierpliwy, żeby znieść wszystkie pomysły Leona. Od słowa do słowa i Franek pyta, czy będzie K. Taka trochę przyjaciółka, trochę chyba zauroczenie. Będzie – odpowiadam zgodnie z prawdą i uznaję, że lepiej go przygotować na to, że stan rzeczy nieco się u K. zmienił. Otóż informuję mojego pierworodnego, że trzeba być teraz wyjątkowo miłym dla K., nie można jej zbytnio męczyć i będzie musiał zrozumieć, jeśli będzie tylko chwilkę, bo okazało się, że jest w ciąży i ma w brzuchu dzidziusia i niedługo zostanie mamą. 

– Cooooo? – pyta z niedowierzaniem niedoszły absztyfikant – Jak to się stało mamo? Przecież ona jest TAKA MŁODA (ok.25 lat – przyp. red.), przecież jak urodzi dziecko, to będą ZNOWU (znowu!) pieluchy, grzechotki, ono będzie płakało… Co się mamo dzieje z tymi moimi znajomymi, czemu oni mają TYLE tych dzieci? -pytał, nie rozumiał i drążył, aż wreszcie doszedł do brutalnej konkluzji. – Ja to chyba nie będę miał dzieci. Za dużo z tym wszystkim roboty.

Niniejszym pozdrawiamy Ewę, która powiła niedawno pięknego Juniora. Całujemy czulę K., która będzie musiała zmierzyć się z naprawdę wieloma wątpliwościami tego weekendu oraz ściskamy wszystkie okoliczne bobaski oraz ich mamunie. On tylko tak groźnie wygląda…