To mi się naprawdę zdarza

Taką mam jakąś dziwną niepisaną zasadę albo po prostu działa na mnie magia oznaczeń, ale nie korzystam z udogodnień, które są dedykowane komuś innemu. Na przykład nie wymuszam pierwszeństwa dla kobiet w ciąży, choć mój brzuch sugeruje coś innego. Albo nie staję na miejscach dla rodziny pod marketem, kiedy nie ma ze mną rodziny. Że już o miejscach dla niepełnosprawnych nie wspomnę. Ono jest dedykowane Frankowi, nie naszemu samochodowi. O! I jeszcze nie staję w kolejce do kasy pt. „do 10 produktów”, kiedy mamy tych produktów 11. I w kolejce pierwszeństwa dla niepełnosprawnych nie staję nigdy. Zakupy z Frankiem są taką oczywistą oczywistością, że jego niepełnosprawność nie jest bodźcem do tego, by zabierać miejsca na przykład samodzielnym niepełnosprawnym. Czasem jednak coś we mnie wstąpi. Nie wiem w sumie, czy to duch egoizmu, czy demon zła, czy po prostu zwykła ludzka złośliwość. Albo odwrotnie. We mnie nie, że coś wstąpi. Mnie opuści- rozum.

Jestem sobie oto bowiem w jednym z marketów, którego nazwę każdy wymawia inaczej, w zależności od tego jaka jest jego znajomość francuskiego, po tak zwane szybkie zakupy. Pięć rzeczy na krzyż typu masło, mleko i coś do chleba, więc w sumie nie chce mi się czekać w kolejce za pełniutkimi wózkami i wzrokiem wodzę za najmniej obciążoną kasą. Do tego jeszcze w głowie układam tekst na Franka ulotkę jednoprocentową, liczę, ile kilogramów prasowania mam do zrobienia i usilnie staram się sobie przypomnieć, co to ja miałam jeszcze kupić, żeby potem przed lodówką nie było płaczu o śmietanę na przykład. Liczę więc, przeliczam i myślę na zapas oczami wyobraźni widząc siebie idącą spać znów nie wcześniej niż 23, a oczami tymi w głowie szukając nieszczęsnej kasy.

I nagle jest! Co Ci ludzie nie widzą? Siedzi Pani Kasjerka i się nudzi i nikogo tam nie ma. Szybko więc, niczym gepard po prostu albo inna pantera, rzucając wokół nieufne spojrzenia i czuwając, żeby nikt mnie nie wyprzedził, tym takim udawanym niespiesznym, ale jednak szybkim krokiem pędzę kasować swoje zakupy. Ta kasowa historia wcale nie ma happy endu i wcale nie już, bo tuż przed przysłowiową metą, wyprzedziła mnie dziarska matka- sprytniejsza w obuwiu sportowym, miała więcej szczęścia. Kasuje więc kobita swoje, a ja swoje na taśmę. Wtem:

-O Boże!- jęczę, a ogonek ludzi, którzy ustawili się za mną, skupia na mnie swój wzrok- bo ja zapomniałam o dziecku!- tłumaczę i ładuję zakupy znów do koszyka. Nie, że jakoś szybko i w szaleńczym pędzie, ale dość żwawo.

-To znaczy nie, że zapomniałam, tylko, że nie zauważyłam, że go nie mam- tłumaczę i czuję, że brnę, niepotrzebnie brnę.- To znaczy, zauważyłam, że go nie mam, ale nie zauważyłam, że go potrzebuję. Nie, że go nie potrzebuję, bo ja go potrzebuję ciągle, ale  teraz w tej chwili, jakby potrzebuję go bardziej, a go nie wzięłam. Bo on w domu jest, z tatą – i ja tak na jednym oddechu, a ludzie w kolejce oczy coraz większe i większe i w ogóle mam wrażenie, że świat wokół mnie jakby zwolnił.

-No to ja może od początku- zagajam i pakuję te jogurty już prawie żółwim tempem- bo ja proszę państwa chciałam się szybko skasować, a tu była wolna kasa, więc podbiegłam, wypakowałam zakupy i zorientowałam się, że to jest kasa pierwszeństwa. Dla niepełnosprawnych. A ja mam dziecko niepełnosprawne, ale w domu, nie tutaj, więc ja tu nie mogę stać, bo może ktoś będzie potrzebował i ja mu zajmuję kolejkę, a to bez sensu. I ja zmienię kasę, bo nie jestem niepełnosprawna, Państwo w sumie też, tyle że ja po prostu nie mogę. Tak nie można- orzekłam, ukarałam się i ukorzyłam i zmieniłam kasę.

A za mną dwie osoby.

Ma się jednak życiowe sukcesy, co nie?