Czym skorupka za młodu nasiąknie

Mnie, Franka i Szymona poza genami łączy coś jeszcze. Każde z nas jest pierworodnym dziecięciem swoich rodziców i każde z nas ma szczęście mieć młodsze rodzeństwo. Fajnie dorasta się z bratem lub z siostrą i zwykle jest tak, że to rodzeństwo jest pierwszym odbiorcą naszych sukcesów, ale także gniewu i złości. Jest także pierwszym człowiekiem, z którym trzyma się sztamę przed rodzicami. Do dziś śmiejemy się z moimi braćmi na wspomnienie tego, jak w tajemnicy przed rodzicami suszyliśmy zimowe buty jednego z nich, kiedy w czasie którejś z wędrówek wpadł do polnej strugi i zmoczył kozaki! Buty wyschły, rodzice chyba właśnie teraz się o tym dowiadują, a my szczęśliwie dożyliśmy dorosłości. Nie wiem jak to jest mieć starsze rodzeństwo, więc piszę dziś z pozycji „jesteś starsza, bądź mądrzejsza”. I tak chyba trochę jest, że to właśnie starszy brat czy siostra jest także pierwszym nauczycielem. U nas też tak jest. 

Franio uwielbia wprowadzać Leosia w tajniki wiedzy. Uczy go literek, tłumaczy odgłosy zwierząt i nazwy owoców i warzyw. Milonek raz słucha bardziej raz mniej ale widzę, że sprawia mu to przyjemność i czasem sam przynosi do kanapy tablicę z literkami, albo klocki ze zwierzętami, podsuwa Frankowi pod oczy i pyta uparcie: a co to? Mimo, że odpowiedź zna całkiem nieźle. Jednak Miluś obserwuje coś jeszcze. Obserwuje swojego brata i jego życie z respiratorem pod pachą.

Nic więc dziwnego, że kiedy zaczął wchodzić w okres naśladownictwa, zapragnął także być taki, jak jego starszy brat. Próbował już wszystkich zabiegów pielęgnacyjnych i zdrowotnych, którym poddawany jest Franciszek i o ile wypijanie soli fizjologicznej idzie mu na medal, to już odsysanie z nosa jest dla niego pasmem męki i bólu. Leoś doskonale wie, do czego służy ambu, wie co przynieść, kiedy proszę go o cewnik, a kiedy na wizyty przyjeżdża Doktor, od razu biegnie do szuflady Frania wyjmuje rurkę tracheo i z uśmiechem pyta: „chcesz teraz doktor?”, upominając się o wymianę rurki u brata. Regularnie także mierzy sobie tętno i saturacje oraz na zmianę z Francyniem korzysta z inhalatora, mówiąc, że prosi o „milację na Maszy”, czyli inhalację w czasie bajki. Zauważyłam, że zdarza się już Leosiowi pytać Frania, czy wszystko w porządku i czy „dychasz dobrze?”, czyli czy z oddychaniem ok. Milonek wie, jak poprawić nogę i strofuje Starszaka przy jedzeniu, licząc do trzech, kiedy ten ociąga się ze śniadaniem. 

A jeszcze całkiem niedawno było zupełnie inaczej. Leloś miał okropny epizod, kiedy to wybitnie interesował go guzik służący do wyłączania respiratora. Wiecie, czym to mogło skutkować? Na szczęście jest tak, że każda próba wyłączenia naszego respi daje sygnał dźwiękowy i każdą taką próbę należy potwierdzić innym przyciskiem- to dodatkowe zabezpieczenie spowodowało, że nigdy tej operacji nie udało mu się zakończyć, ale było to kilka nerwowych tygodni w naszym domu. Przy szyi i filtrach próbował majstrować Miluś wielokrotnie, aczkolwiek tutaj dużo szybciej zrozumiał, że jest to absolutnie nie do zaakceptowania. Do dziś w ferworze szaleństw zdarza mu się przypadkiem pociągnąć za rurę, ale Franio szybko upomina się o swoje i nigdy nie gniewa na Młodszaka. 

Doszliśmy więc do tego momentu w naszym wspólnym rodzinnym życiu, kiedy to Leloś chce aktywnie uczestniczyć w życiu swojego starszego brata. Bacznie nas obserwuje i chętnie bierze się do pomocy. Czy mu pozwalamy? Jeszcze kiedy byłam w ciąży zastanawiałam się, z której strony to ugryźć. Nie chcę absolutnie, żeby Leoś kiedykolwiek czuł się „dzieckiem zapasowym” albo „dzieckiem ratownikiem”. Nigdy o to nie chodziło, ale doszliśmy do wniosku, że w każdej rodzinie jest tak, że rodzeństwo sobie pomaga i się wspiera. Kiedy więc nasz sąsiad Bartek uczy swojego brata Kubusia wiązać buty, zajmuje się nim w czasie zabawy w ogródku, wyciera nos rękawem, to dlaczego u nas nie miałoby być tak samo? Wszak Franek także pilnuje brata, kiedy jedno z nas jest w łazience, ostatnio pomagał w usypianiu swojego kuzyna Kuby, a czytanie bajek chłopcom przychodzi mu z łatwością i robi to z wielką przyjemnością. Postanowiliśmy więc wdrażać Leosia w nasze wspólne życie. Pomaga nam więc chłopina w wentylowaniu Frania ambu, podaje mu kubek z piciem i przynosi przydasie. Ostatnio sam wziął się za ratowanie życia Miśkowi Zdziśkowi, który podobnie, jak Francesco ma tracheo i chętnie wspiera naszych rehabilitantów w trakcie terapii. To wszystko jest w naszym domu codziennością, naturalnym zachowaniem. W związku z tym uznaliśmy, że i Leoś może takie zdolności nabyć. Z resztą nie tylko Leon, ale i Bolo- przyjaciel Frania, także świetnie odnajduje się w realiach anestezjologicznych i nawet czasem żartujemy sobie, że za kilka(naście hehe, bo wcześniej to Matki nie pozwolą) lat chłopaki pójdą w świat i będą w klubie palić skręty przez ambu, a my koniec końców wylądujemy na żółtym pasku w tvnie. W każdym razie strasznie fajnie z perspektywy rodzica patrzy się na to, jak nasze zdrowe dzieciaki wsiąkają w tę codzienność i biorą ją za tak naturalną kolej rzeczy, że nie jest ona dla nich ani obciążeniem, ani koniecznością. Co dla samopoczucia ich wszystkich i zdrowia Franka jest niezwykle ważne.

A na koniec anegdota łóżkowa. Kiedyś ich bohaterem był Franio. Dziś jest postacią drugoplanową. Leżymy wieczorem w łóżku i opowiadamy sobie bajki. Mama i Leoś. Nagle synek zrywa się, robi oczy jak pięć złotych i krzyczy na cały głos:

-Mamo! Pomocy! Leoś potrzebuje ambu! Wentuj* mnie- woła

-Leosiu, ale ty nie potrzebujesz ambu, ty kochanie nie masz dziurki w szyi, jak miałabym cię wentylować?- pytam i tłumaczę jednocześnie.

-Tutaj Leoś ma dziurkę- oznajmia i podnosząc piżamkę do góry, wskazuje pępek.

Szach mat Matko Anko.


*wentuj- wentyluj w słowniku Leosia