I po świętach

Miało być tak, że w wigilię rano pakujemy manatki, przydasie, prezenty i wędrujemy do Dziadków na całe Święta. Miała być kolacja u Dziadków, Boże Narodzenie na urodzinach u najmłodszego w rodzinie Kubusia i w poniedziałek świąteczny mieliśmy wrócić do domu, na obiad u drugiej Babci. Tymczasem 23 grudnia późnym wieczorem nasze plany musiały ulec zmianie. Zmienił je potworzasty- z resztą cały grudzień dał Franiowi i nam nieźle popalić. Francyś dostał temperatury bliskiej 40 stopni, był zupełnie niewydolny oddechowo, wymiotował i był strasznie słaby. Nie pomagało nawet ambu podłączone do koncentratora tlenu- saturacja (czyli nasycenie organizmu tlenem) spadała poniżej 90%, a tętno niebezpiecznie zbliżało się do 190! Byliśmy totalnie wystraszeni. Nasz Doktor na sali operacyjnej, więc pozostała walka tym, co potrafimy, czego nas nauczył wcześnie Doktor i jak poinstruował lub telefon po karetkę. Tego ostatniego chcieliśmy uniknąć za wszelką cenę. Dlatego nastawy respiratora powędrowały najwyżej, jak się da, zupełnie zwalniając Frania z samodzielnego oddychania, do tego tlen prosto z koncentratora i nebulizacja lekiem, ale tylko za pomocą ambu. Franc wymęczony zasnął około północy. Pół godziny później termometr przystawiony do czoła Milusia wskazał 38,8. Plany świąteczne odwołaliśmy. Wigilia zatem w domu. W lodówce parówki, masło i mleko. Przy chłopcach dyżury. Święta zapowiadały się zupełnie niewesoło.

W nieszczęściu jednak tradycyjnie doświadczyliśmy szczęścia. Mamy Mamy. Babcie czyli. Tradycyjnie stanęły na wysokości zadania. Babcia eM przygotowała cztery dodatkowe miejsca dla przypadkowych gości, dogotowała smakąsek i innych pyszności, a Babcia Gosha i Dziadek Ksero, to nawet Mikołaja Świętego przywieźli, by wnukom zapewnić moc atrakcji w wigilijny wieczór. Zanim jednak ów wieczór nastał, z samego rana tuż po dyżurze Frania odwiedził Doktor Opiekun. Zapalenie płuc- taki prezent potworzasty podarował Młodziakowi na Święta. Kolejny antybiotyk, inhalacje i wesołych Świąt. A Miluś? Pojechaliśmy na SOR. Temperatura nie spadała i Lejonek stawał się coraz słabszy. Dzień przed Bożym Narodzeniem, to nie jest dobry moment na okropne chorowanie, tym bardziej, kiedy ma się w domu starszego brata z zapaleniem płuc, pojechaliśmy więc z Miluniem nieco na zapas. Wszak grudzień także jemu dał w kość- zapalenie oskrzeli, zapalenie uszu i gardła, dwa antybiotyki. Badania krwi wykazały mocno podwyższone crp i leukocytozę. Pani Dr zaleciła pojawienie się w pierwszy dzień Świąt na powtórzenie badań i wówczas miały zapaść kluczowe decyzje. W czasie, kiedy Wy zapewne otwieraliście prezenty, nasi chłopcy robili to samo. Dzięki Dziadkom mieliśmy zupełnie normalny świąteczny czas. 

Pierwsze Święto to światełko w tunelu dla Frania. Mniej wydzieliny, zero gorączki. Za to Miluś- makabra, temperatura 39,9, bez reakcji na lek. I choć badania krwi wyszły o niebo lepsze, to po wnikliwym badaniu otrzymaliśmy diagnozę-podejrzenie- mononukleoza. Ponieważ nie było bezwzględnych wskazań do hospitalizacji, doktor nakazał badania krwi w kierunku i wnikliwą obserwację. Przeczytane internety (wiem, nie powinnam) i informacje od Dr Pediatry dają niemal książkowy obraz mononukleozy w Leosiu- ale oficjalne wyniki mamy mieć w piątek.

Franio dochodzi już do siebie. Widać, że ma się o niebo lepiej. Miluś także. Gorączka już nie doskwiera i wraca mu apetyt. Będziemy teraz budować odporność obu panów i zastanawiać się, co z ich dalszą karierą w placówkach edukacyjnych. Szczególnie Lejonka.

W sumie to dobrze, że już po Świętach.

I grudzień też mógłby już się skończyć.

Świąt spokojnych

Drodzy nasi!

Życzymy Wam na Święta spokoju i radości, żebyście spędzili fantastyczne chwile z tymi, których kochacie najbardziej na świecie. Bądźcie zdrowi i szczęśliwi. 

Dziękujemy, że z nami jesteście.

Wesołych Świąt!

Ania, Szymon, Franek i Leoś Trzęsowscy

choinka

 

p.s. Przepraszam Was, za ten blogowy grudniowy niebyt. Przytłoczyło nas mnóstwo obowiązków i wieczne chorowanie chłopców. Potworzasty mocno dał o sobie znać w tym miesiącu i to kilka razy. Od wczoraj Franio znów walczy. Tym razem już o to, by zostać w domu, bo widmo szpitala było tuż tuż. Wszystkie plany świąteczne wzięły w łeb i siedzimy w domu. Jak to się tylko uspokoi, zaraz do Was wracam z relacjami. Serdeczne uściski i wielkie ukłony. Miejcie spokojne Święta. Matka Anka. 

Zapaleni

Sytuacja wygląda następująco: ja mam kaszel jak stąd aż tam, Leoś ma zapalenie uszu i gardła, a Franio płuca zaognione i wisi biedak na tlenie uziemiony na kanapie. Tylko Mąż mój i ojciec rodziny płonie miłością wielką, co nie zmienia faktu, że po kilku dniach chorowania każde z nas zasypia o… tak:

milonek

Mamy zatem gremialne zwolnienie z placówek edukacyjnych oraz w przypadku Mua placówki przynoszącej kasę na frytki. Tylko część z nas chorowanie znosi z godnością. Leon na przykład codziennie udowadnia mi, że ma naprawdę sporo zabawek, a każdą z nich można rozłożyć przynajmniej na dwie części. Franek zaś już siedem razy przeczytał swoje ulubione książki i jest właśnie na etapie odrabiania zaległości bajkowych. Z kolei ja- po kilku nieprzespanych nocach, myślę sobie, że jednakowoż lubię swoje biurko w pracy i fotel i, że co ja narzekam, że mi się tam czas dłuży. W tajemnicy zaś powiem Wam, że najchętniej to weszłabym od kołdrę, wzięła kakao i książkę i poczekała aż wyzdrowieją. Znaczy wyzdrowiejeMy.

 

Echo piątku

Po piątkowym wypadku Frania, w luźnych rozmowach na spokojnie pojawiły się trzy pytania. Jak to się mogło stać? Jak Ona to zrobiła? Jak pomogli pozostali? Przetrawiłam, przemyślałam i mam. Dziś więc echo piątku.

Jak to się mogło stać?

Codziennie wieczorem Franiowe tracheo przechodzi serię zabiegów higienicznych. Zmieniam opatrunek, myję szyję octaniseptem, podobnie z okolicą stomii, zmieniam filtr przy rurce oraz zmieniam tasiemkę. Do piątku mogłabym się pokusić o to, że robię to z zamkniętymi oczami. Teraz jej przyczepność sprawdzam sto razy bardziej. Rurka Frankowi wypadła, ponieważ odpiął się rzep przytrzymujący tracheo przy szyi. Kiedyś, na początku naszej drogi dodałam ten wpis—-> KLIK. Nieskromnie przyznam, że tasiemka założona jest tam niemal wzorowo. W piątek na stabilności zaważyły dwie podstawowe rzeczy: zupełnie inny rodzaj rurki- krótsza, silikonowa w całości, z dużą częścią zewnętrzną oraz prawdopodobnie słabo zapięty rzep, który dostał jeszcze luzu w czasie ćwiczeń i przenoszenia. Gdyby Franek miał starą rurkę, istnieje nadzieja, że utrzymałaby się ona w szyi, a tak wyszło jak wyszło.

Jak Ona to zrobiła?

Nie wiem. Jeszcze wczoraj rozmawiałam o tym z naszym Doktorem. Zwykle rurkę wymienia się Frankowi, kiedy ten leży, ma odchyloną głowę, jest podłączony do pulsoksymetru. Zwykle robią to dwie osoby! W sterylnych warunkach, w sterylnych rękawicach. Franek nie czuje się może wówczas bardzo komfortowo, ale sądzę, że bezpiecznie. W piątek Franc był przerażony, całość działa się szkole, a Młody… siedział! Wiecie co to oznacza? Że szyja i stomia (dziurka) były ściśnięte. Działała grawitacja. Do tego M. musiała włożyć rurkę giętką, w całości silikonową zazwyczaj wkładaną za pomocą prowadnicy- dla bezpieczeństwa chorego i komfortu zakładającego. Adrenalina, hart ducha, umiejętność reagowania w sytuacji stresowej- to nasza M.  Dlatego na koniec zacytuję Wam Izę, która sama ma tracheo (Iza mam nadzieję, że się nie gniewasz): „Ja bym się udusiła”. To prawda, Franio też. Był już siny. Jego przepona praktycznie nie działa. To M. zawdzięczamy szczęśliwy finał tej historii.

Jak pomogli pozostali?

Na usta ciśnie się- nie przeszkadzali, więc nie robili tego, czego nie potrafią, zostawiając to M. Ale Pani Marzena pojechała do Taty Franka, bez pytania o zgodę swojej Szefowej, bez zastanowienia- pojechała po ratunek. M. przyznaje, że Pani Marysia była dla niej wielkim wsparciem mentalnym. Choć sama mocno przerażona, dodała otuchy i wiary. Jednak najważniejszy był tutaj starszy kolega Frania- czwartoklasista Michał. Co takiego zrobił? To, czego nie zrobiło żadne inne duże dziecko. Pobiegł po pomoc dorosłych. Stąd mój apel- uczcie swoje dzieci reakcji! Kiedy zobaczą, że komuś dzieje się krzywda, że ich kolega ma napad padaczki, że się skaleczył, że dzieje mu się krzywda a sami nie wiedzą, jak pomóc- niech biegną po pomoc dorosłego. W piątek było tak, że M. kilkakrotnie prosiła dzieciaki starszaki o to, by pobiegły po Panią Marzenę. Dopiero Michał mimo, że nie wiedział, o którą Panią chodzi, dopytał innej i dotarł, gdzie trzeba, niemal siłą wyciągając Panią Marzenę z sekretariatu. Zareagował. Uważamy, że jest małym bohaterem.

Proszę Was- uczulcie na to swoje dzieci. Jeśli komuś dzieje się krzywda, niech wołają na pomoc dorosłych.

Wypadek

Od niespełna dwóch tygodni testujemy, a właściwie to Franio testował nową rurkę tracheo. To rurka z silikonu, bardzo plastyczna, z mniejszym „motylkiem” pod szyją, bardzo chwalona przez małych użytkowników. Jej główną zaletą było to, że można ją było obracać, giąć we wszystkie strony. W porównaniu ze sztywną, starą rurką Frania- dzień do nocy. Przynajmniej w tej kwestii. Niestety kilka dni po zmianie Francyś dostał wokół stomii dziwnego stanu zapalnego- skóra mocno zaczerwieniła się, a Młodziak narzekał, że swędzi i piecze. Doktor zadecydowal więc, że staramy się ów stan wyleczyć do piątku (do dziś), jeśli się uda- nowa rurka zostaje, jeśli nie- wracamy do starej. Szkoda mi trochę było tego powrotu, szczególnie, że i Franio był zadowolony i nasi fizjoterapeuci też- mogli chłopaka spokojnie kłaść na brzuchu, a rura nie uwierała go w brodę i wewnątrz- w tchawicę. Trudno się ją pielęgnowało- dużo szybciej wysuwała się z tchawicy, trzeba było mocniej dociągać tasiemkę, bo była krótsza od starej i przez swoją giętkość bardziej mobilna.

Ale dziś. Dziś się jej pozbyliśmy. Wiem już, że na zawsze. I to nie stan zapalny był tego powodem. Tak naprawdę powodem był splot nieszczęśliwych okoliczności.

Rano w szkole rzep od tasiemki się odpiął, a rurka wysunęła się z szyi Frania. Po prostu wypadła! Całość historii znam tylko z opowieści Frania i Cioci M., więc nie będę rozciągać w nieskończoność. Wiem tylko, że rzep się rozpiął, a rurka obciążona filtrem wyszła z tchawicy. Franio zrobił się siny, pozbyto go wszak nie tylko powietrza z respiratora, ale także rurki, która przez dziurę w szyi mogłaby choć na chwilę ułatwić oddychanie.

Napiszę wprost. To mógł być najgorszy dzień w naszym życiu. Gdyby był z Frankiem ktokolwiek inny, gdyby nie zauważył.. A życie naszemu dziecku uratowała dziś M.

Wsunęła silikonową, giętką, trudną technicznie do założenia rurkę do stomii, jak profesjonalista. Wiem, że był stres i łzy nim spowodowane. Sama z resztą poryczałam się w pracy, kiedy zadzwonił do mnie Szymon. A to Ona tam była! Włożyła rurkę, zabezpieczyła tasiemkę, zrobiła opatrunek, odessała zalegania, sprawdziła wentylację. Jest nieoceniona. Nie znajduję słów, żeby wyrazić swoją wdzięczność. Nasz Doktor powiedział, że jest z M. dumny, a Ona stanęła wyżej, niż na wysokości zadania.

Z Franiem już dobrze. Mocno się przestraszył i trochę odchorował dzisiejszy wypadek. Przypłacił to lekkim spadkiem formy, bólem głowy i potrzebą odpoczynku. Kolację zjadł już normalnie, a teraz pyta, kiedy skończę pisać. Kończę więc i idę się przytulić.

Dziękujemy Pani Marzenie z sekretariatu za zachowanie przytomności umysłu i zimnej krwi, Pani Marysi woźnej za pomoc, Michałowi z czwartej klasy za szybką reakcję i wezwanie dorosłych.

Najbardziej jednak dziękujemy i chcemy, żebyście wiedzieli, że to nasza M. uratowała dziś życie naszemu synowi. Bez niej…

M. Ty wiesz.