Grudzień pochłonął Matkę Ankę bez reszty. I to wcale nie w sposób, o którym myślicie. Okna są nadal nie umyte (i raczej do Świąt już nie będą), lista zakupów radośnie leży zapomniana u Dziadka Ksero jakieś 30 km od Matki Anki, a prezenty złośliwie same się nie zapakowały. Że już nie wspomni Matka Anka o tym, że koty z kurzu odstąpi chętnie i nie wie skąd w kątach pająk- wszak zdaje się Matce Ance, że nie robi nic innego poza gonieniem kotów i pająków. A grudzień nie czeka, grudzień pędzi. Na szczęście resztki rozumu miała Matka Anka jakieś pięć tygodni temu, kiedy to za namową Cioci Caramel popełniła ciasto piernikowe. Leżało ono sobie w chłodzie i ciemności i dojrzewało do momentu, kiedy spragnieni wałkowania, wykrawania, pieczenia i lukrowania, przystąpimy do dzieła. Żeby sobie na wszelki wypadek nie ułatwić życia, pięć tygodni temu Matka Anka do spóły z Francesciem popełniła owego ciasta z półtorej kilograma mąki. Wałkowania, wykrawania, pieczenia i lukrowania było więc co najmniej na sześć godzin! Nie, nie litujcie się. Bowiem prócz niewątpliwych zdolności kulinarnych, podarował los Matce Ance także spryt. Ściągnęła zatem poznańską Ciocię Ew, Dziadka Ksero i Babcię Goshę, a także Dziedzica i Frankowego Tatę i sobie radośnie pierniczyli. Pierniczenie poszło szybko, sprawnie i radośnie. Kuchnia wyglądała jak po przejściu huraganu, ale za to mamy milion pięćset sto dziewięćset pierników, które wiszą na choince i które bez wyrzutów sumienia podjadamy. A Wy? Okna, kurz i koty, czy piernik i Michael Buble w tle? 😉
Coś spierniczyliśmy ostatnio
6