Najpierw sprawdziliśmy listę obecności: Franek „Kosa”, Natalia, Agnieszka, Radek, Ignacy, Maks, Aleksander, Anita, Bartek, Franek „Dziedzic”, Matka Anka i Szymon-nasz Tata. Wszyscy zameldowali się w opolskiej rezydencji Państwa K., w momencie, kiedy kur sąsiadów ogłaszał południe, albo jeśli ktoś woli wersję jedzeniową- kończył żywota w rosole. Po sprawdzeniu listy obecności przyszła pora na przygotowanie pomocy naukowych: pościel, rozdysponowanie łóżek, przydasi i SŁODYCZY. Kiedy wszyscy byli gotowi, na stół wjechała… pomidorowa. Ale to taka pomidorowa, o której właśnie śnisz, taka, że jej smak pamiętam jeszcze teraz, kiedy piszę tę relację, taka, że garnek zaświecił pustką siedem i pół minuty po jego otwarciu. No pomidorowa na medal. Ponieważ nie wszyscy chcieli wziąć udział w tej części wykładu (nasz Franc szczególnie) w ramach alternatywy zostało przygotowane, to co tygryski lubią najbardziej, czyli fryty i ryba. Tygryski konsumujące wyglądały tak:
Wśród tygrysów sprytniejsi obserwatorzy mogą ujrzeć Matkę Ankę- jak Babcię kocham nie jadłam tych pyszniutkich, chrupiących, fantastycznych frytek! Ja tylko dziecku… no pomagałam trochę. Jedną, może dwie 😉
Kiedy szeroko pojęta konsumpcja została zakończona Starszyzna udała się na ploteczki w stylu: no co ty w ogóle nie przytyłaś (to do Matki Anki, aczkolwiek nie wierzę!), no, a Ty młodniejesz z wiekiem (tak, tak Mama Ignaca- ale to chyba tylko mamy trzech synów tak mają- wygląda tak, że ojacież – zazdrość, zazdrość), no i w końcu no co ty naprawdę wiesz takie rzeczy??? i te wszystkie trudne słowa? (Matka Kosa jest taka mądra, żem niegodna jej sznurowadeł wiązać). No i kiedy ta prawie nie roztyła, ta piękna i ta mądra oddały się kultywowaniu swoich cudowności, tatusiowie oddali się opiece nad dziećmi:
Chociaż dzieci tak naprawdę wolały zaopiekować się same sobą, bo przecież nie po to przyjechały na zlot, żeby być na łańcuszku rodziców. Franki zatem w komitywie korzystali ze zdobyczy techniki- jakże by inaczej!
Żeby nie było, żeśmy tacy wyrodni, w dalszym ciągu oddając się plotkom, pogoniliśmy młodzież do gotowania:
Chociaż nie powiem, były też próby animacji ze strony mam…
Nasz syn tradycyjnie robił maślane oczy do Natalii, siostry Franka „Kosy” i nawet nie pisnął, kiedy zniknęłam za drzwiami, bo to właśnie Natalia dostąpiła przyjemności zagadywania Francesca przed snem. Do tego stopnia sobie pogadali, że Franek mówi teraz o siostrze Kosy per „moja Natalka”
Kiedy dzieci poszły już spać, a szalony gwar ustąpił miejsca błogiej ciszy rodzice oddali się pogawędkom do nieprzyzwoitych godzin nocnych. Powiem Wam, że takie spotkania dają nam zazwyczaj mnóstwo siły i energii. Rozumiemy siebie bez słów, bo choć nasze rodziny mają na stałe wpisane różne choroby, inne niepełnosprawności, to mamy mnóstwo podobnych pytań, problemów i zagadek. Stworzyliśmy zatem coś na kształt burzy mózgów, by o świcie całą noc pogadanek mogły zweryfikować nasze dzieci. Dziatwa rozochocona sobotnimi szaleństwami miała ochotę na jeszcze, więc korzystając z gościnności Opola odwiedziliśmy naleśnikarnię, gdzie najmłodsi z rodziny pałaszowali z ochotą czekolady, szpinaki i inne pyszności:
Objedzeni, wygadani, prawie wyspani, a już na pewno szczęśliwi wróciliśmy do domu. Jak tradycja nakazuje trzecie spotkanie naszych rodzin za jakiś czas w naszym domu. To dopiero będzie szaleństwo!
***
tu przypominam, że Jest Robótka!