Płacze. Nagle płacze tak, jakby zawalił mu się cały świat. Jakby skończyły się frytki we wszystkich McDonaldach. Jakby Złomek zapadł się pod podłogę i już nigdy miał nie wyjść. Jakby w naszym domu embargo na dostawy słodyczy i bajek dostały Babcie. Jakby ograniczyć mu kontakt z Ciocią A. i M. Płacze. Łzy leje, jak grochy. Zupełnie bez przyczyny (zdawałoby się). Odessany, z naładowanym respiratorem, tulony, myziany, kochany, bezpieczny. Nic go nie ukąsiło, nikt go nie uderzył, nikt mu nic nie zabrał. Nogi prosto, kręgosłup wyprostowany. Płacze. Oj, jak płacze…
-Co się dzieje synku? Franek! Fraaaanio. Odpowiedz-proszę, ale takim tonem, jakim proszą mamy na granicy wytrzymałości.
-Booooo ja chciałem lecieć samoloteeeem!-rozdziera się jeszcze bardziej.
-Samolotem?! – widzicie swoje miny, kiedy dziecko w akcie rozpaczy oznajmia Wam taką rewelację?
-Taaaaaak- rozpacz, rozpacz, rozpacz- z napiseeeem loooot!
-Że co? Lot?- przełknij ślinę, spokojnie przełknij ślinę.
-Taaaak. Do Fraaaancji.
-Aha.
Czyli wszystko jasne. Chce lecieć samolotem, koniecznie z napisem lot i koniecznie do Francji. Eeeee no to spoko. Grunt to iść do szefa po podwyżkę. Bardzo dużą podwyżkę. Wręcz… Nie, to może nie jest najlepszy pomysł. A może by tak…. Wiem! Wezmę udział w konkursie na najfajniejszego pasażera lotu i sam sobie tymi błękitnymi oczami wygra ten lot do Francji. Francja. Skąd mu się to wzięło? I to z takim płaczem? Nie mógł po prostu chcieć frytek, jak zwykle?