Ach, co to był za rok!

Jutro Sylwester. Miną dokładnie dwa lata od naszego spotkania z Potworzastym. Z biegiem czasu coraz łatwiej opowiadać o tamtym Sylwestrze. Żyjemy tu i teraz. Czerpiemy z życia ile się da. Jutro miną dwa lata odkąd życie naszej trójki zrobiło największego fikołka ever. I choć z tyłu głowy ciągle siedzi fakt, że nie zawsze będzie fajnie, mogę powiedzieć, że mieliśmy naprawdę dobry rok.

Franciszek zaczął mówić. I to tak, że czasem nakazujemy mu przestać.

Franciszek podjął próby samodzielnego oddychania. I to tak udane, że świat oszalał.

Franciszek siedzi. I to tak, że nie trzeba go podpierać.

Franciszek chodzi na basen. Mówiono, że się nie da.

Franciszek jeździ na sankach. Podobno miało to być niemożliwe.

Franciszek jest. Jest uśmiechnięty, jest rozrabiaką, jest gadułą, jest śpiewakiem, pływakiem, rodzinną gwiazdą. Wygląda na to, że jest szczęśliwy.

W tym roku zawarliśmy prawdziwe przyjaźnie. Poznaliśmy Precla, dużego Antka, Wojtków, byliśmy na ślubie Bruniaczy, na finiszu roku zawitał Wujek Bueno z ekipą.

W tym roku na świat przyszedł wyczekiwany Bolo. Zdrowy.

W tym roku Francesco stał się posiadaczem rewelacyjnego wózka i całej kolekcji żyraf.

W tym roku nie daliśmy się Potworzastemu.

Pewnie znalazłoby się kilka smutków, ale może lepiej o tym nie myśleć?

Życzenie na przyszły rok? Jedno. By Franek, Precel, Antek duży, Antek mały i jeszcze kilkoro innych łobuzów z potworami za kołnierzem urządzili najlepszą  sylwestrową respiratorową imprezę na świecie.

Szpitalne sukcesy i porażki.

Dziedzic już rezyduje w domu! Po świątecznych szaleństwach nie ma ani śladu, więc żeby nie złapać jakiejś „szpitalnej” infekcji, spakowaliśmy manatki i z błogosławieństwem Doktor Prowadzącej wróciliśmy do domu. Bez powrotnego biletu na oddział.

Ze szpitala oprócz zdrowego jak ryba Franciszka przywieźliśmy coś jeszcze. Sukcesy i porażki. A w zasadzie jeden sukces i jedną porażkę. Zacznijmy może od klęski wychowawczej: w czasie szpitalnych wojaży Dziedzic niestety korzystał ze środków uspokajających. Nie mówię tutaj o farmaceutykach. Franklin zapragnął smoczka… no i go dostał. Nie byliśmy w stanie odmówić tym wielkim niebieskim, pełnym zmęczenia oczętom. Franco cmokał zatem smoczek aż trzeszczało i na dodatek robił to za przyzwoleniem swoich rodziców. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko tyle, że zaraz po powrocie do domu smoczek został skonfiskowany, a Młodzieniec ani razu sobie o nim nie przypomniał.

No to teraz sukces: bez awantur, baz krzyku, bez zaciskania zębów, bez rozpaczy i bez łez Franciszek pozwala myć zęby! Taddam!  I na dodatek sam osobiście się tego dopomina. Okrutnie jestem z niego dumna. Tym bardziej, że jego górne jedynki już bardzo mocno wołały o pomoc. Kolor mocnej herbaty na zębach to nie jest to, czym powinien się chwalić porządny Celebryta.

Fajnie jest być w domu…