Hakuna matata!

Wzięło i przyszło natchnienie  do matki i postanowiła matka wieczornego posta popełnić…

I tak sobie wykombinowałam, że to będzie kolejny wpis, w którym mam zamiar się przechwalać. Jednak czy to wypada? Chyba tak, skoro myślę sobie, że powodów do narzekań raczej nie posiadamy. Nie licząc Potworzastego. No, ale ten to nam przysparza raczej powodów do smutków od czasu do czasu, aniżeli do narzekań. Bo na co mamy narzekać? Nie licząc choroby właściwej, Dziedzic jest zdrowy. Rozwija się świetnie, a od kilku dni jesteśmy świadkami wręcz milowych skoków w jego dorastaniu. Dzięki przecudownym Pomagaczom mamy świadomość, że nie jesteśmy sami w tym bałaganie i to daje nam luksus skupienia się na walkach z ograniczeniami, które narzuca Młodzieńcowi Potworzasty. A osiągnęliśmy już bardzo wiele. Do znanych wszystkim Frankowych umiejętności możemy dopisać:

1. przybijanie piątki- wytrenowane dzisiaj z tatą,

2. rozróżnianie „tak” i „nie” i stosowanie tego w praktyce (głównie: „nie” świetnie Franklinowi wychodzi)

3. wie o co chodzi i próbuje robić „pa pa!”

4. qpanie na nocnik- bowiem Frankowski od kilku dni daje znać o potrzebie, ląduje na tronie i sam wie, co dalej trzeba robić.

No, a poza tym, jak doszłyśmy wczoraj do wniosku z Suzi jesteśmy piękne, młode i niezastąpione… i jeszcze szczupłe! Jadłyśmy przy tym chipsy i popijałyśmy colę, więc to ostatnie może się szybko zdezaktualizować. 🙂

 


I zagadka: Co to jest?

Na koniec najważniejsze: dziś przy obiedzie padło pierwsze, najpiękniejsze w świecie: MA-MA. MAMA. Z Frankowej paszczy: MA-MA 😀

Uwaga, tu rządzi Franek!

Franklin za 9 dni skończy 15 miesięcy. Jak każda mama uważam, że jak na swój wiek, jest wyjątkowo mądry, sprytny i przebiegły. Jednak on naprawdę jest! To, że łobuz z niego niesamowity przekonujemy się na każdym kroku. Ponieważ Młodzieniec naszym jedynym dziecięciem  jest, dodatkowo jest także jedynym wnuczęciem swoich dziadków oczywistym było, że nie mogło obyć się bez rozpieszczania. Właśnie zbieramy tego żniwo. Franklin bowiem stał się małym terrorystą, starającym się skupić na sobie maksymalną uwagę otoczenia.

Coraz częściej głośno oprotestowuje chwile, kiedy ma zająć się sam sobą. Nie lubi zostawać z kimś, kto nie jest mamą lub tatą. Potrafi obrazić się na babcię lud dziadzię, kiedy nie ma ochoty na rozmowę. Najfajniejszy dzień to taki, w którym od rana do wieczora można zaczepiać zabawki, strzelać miny z tatą, opowiadać bajki z mamą i nic nie robić. Cudownie to już w ogóle byłoby wtedy, kiedy Dziedzic nie musiałby nic jeść, a Ciocia Ania Rehabilitantka przyjeżdżałaby nie na ćwiczenia tylko na ploteczki. Wiem, sami go tego nauczyliśmy, sami biegniemy na jego każde da-da, skaczemy, kiedy zechce, śpiewamy, kiedy zamarzy. Ktoś powie, no ale on chory przecież. Czytacze kochani, Franklin ma sprawne rączki, które mogą zaczepiać zabawki, kupione specjalnie łatwe w obsłudze i wrażliwe na dotyk. Ma sprawny język, więc może śmiało jeść i to nie tylko zdrowo i pożywnie, ale i chipsy i lody i nawet frytki. Ma także głowę nie od parady, więc chwila w towarzystwie bajek naprawdę mu nie zaszkodzi. Traktujemy go jak zupełnie zdrowego i normalnego chłopca. A on to bezwzględnie wykorzystuje!

Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że tak trudno oprzeć się, kiedy spojrzy tymi swoimi pięknymi oczyskami, kiedy krzyknie gaaaaa i kiedy uśmiechnie się na widok hamburgera. Stało się, nie jesteśmy poradnikowymi rodzicami. Dziś prawie do południa leżeliśmy w łóżku, chłopaki buszowali po internecie, a Franklin na przekór wszystkiemu zjadł naleśnika z jabłkami i dżemem 🙂

A oto oni. Małe szczęście i wielka radość, czyli moje chłopaki rządzą: