Udało się. Jedna pieczątka Pani Doktor, jedna pieczątka miłego Pana z NFZ i Franklinowy pionizator dofinansowany. W związku z powyższym po odjęciu 3000 zł dofinansowania, kosztuje teraz bagatela tysięcy 4 i pół. Dlatego o pomoc w zakupie zwróciliśmy się do Fundacji i jak wszystko pójdzie jak po maśle, już niedługo Dziedzic będzie prawowitym właścicielem dalmatyńczyka.
Kolejną optymistyczną wieścią jest fakt, że udało nam się umówić z Panią Specjalistką od wczesnego wspomagania rozwoju. Pani Specjalistka przekartkowała swój notes i wcisnęła Franklina na pierwszą wizytę już w piątek. Prosimy zatem o trzymanie kciuków, coby nam się Dziedzic od razu do nauki nie zniechęcił.
A z tymi chęciami właśnie to u Franklina ostatnio kiepsko. Mały leń na całego odmawia współpracy z Ciociami Rehabilitantkami, czym doprowadza do zawału tatę. Jaśnie Panicz stał się takim spryciarzem, że już sam widok Cioci w drzwiach wystarczy mu do potoku łez i ogólnej nieszczęśliwości. Żeby było śmieszniej, kiedy tylko Ciocia wyjdzie do łazienki, Dziedzic z uśmiechem od ucha do ucha podrywa tatę, by zaraz po powrocie Cioci znów wpaść w udawaną depresję. Młodzieniec wyszkolił sobie dorosłych do tego stopnia, że w czasie rehabilitacji: po pierwsze: tata musi wyjść, bo jego widok to sposobność do większego płaczu. Franklin spogląda wtedy na tatę wzrokiem w stylu „ja cierpię ojcze, ratuj” i obraża się na Ciocię. Kiedy taty nie ma, ćwiczy, bo ratować nie ma kto. Po drugie: w czasie rehabilitacji telewizor należy bezwzględnie wyłączyć i z zasięgu wzroku usunąć pilota/komórkę/aparat, czyli wszystko, co mogłoby rozproszyć uwagę Dziedzica. Teraz to już nawet na łaskotki nie reaguje, kiedy w tv pokazuje się Serce i Rozum. Po trzecie: wszelkie nowości rehabilitacyjne należy wprowadzać brutalnie, czyli nie zwracając uwagi na jęki i protesty zainteresowanego. Tak było z siadaniem na wałku, tak było także z nauką raczkowania. Pierwsze próby okraszone łzami i bólem poskutkowały tym, że Dziedzic teraz lubi i siedzieć na wałku i próbować raczkować. Dlatego mam nadzieję, że Pani Specjalistka okaże silną wolę i nie da się podejść małemu spryciarzowi.
Z cyklu: Kulinaria:
Jak wiadomo Dziedzic jada tylko blenderowane. Jadał. Do dziś. Dziś tato wziął się na sposób i niehumanitarnie przegłodził Dziecię, po czym zaserwował przepyszną mamową sałatkę. Franklin gryzł (!) i łykał (!) i lizał i mlaskał i pożerał ser, szynkę, kukurydzę. Można? Można. Tylko, kiedy blenderowane łatwiej… Żeby było śmieszniej ze spaghetti już nie przeszło. Tylko tu poległa mama i po pierwszym wydaje mi się, że udawanym zakrztuszeniu, Franklin dostał gotową miazgę o smaku spaghetti. Mama nigdy nie grzeszyła silną wolą, jeśli chodzi o Frankowe humory…
A poniżej: Jak chce to potrafi, czyli Franklin siedzi.
Może nie widać tego dokładnie, bo obaj Panowie są w paski, ALE Franklin siedzi z prostymi plecami, trzymany przez tatę tylko za miednicę i nawet milimetrem pleców nie opiera się o tatusia! Wytrzymuje to co prawda 2-3 minuty, ale trening czyni mistrza 🙂