Cesarska historia Franklinowskiej.

-Pani Franklinowska, Pani weźmie ten środek i pójdzie się wykąpać!- padło o 6:30.

Franklinowska niczym prawdziwa cesarzowa zwlokła swoje 74 kilogramy z łóżka i poczłapała do łazienki. Tam dopełniła prysznicowych obowiązków i z lekkim uczuciem niezdrowego podniecenia oczekiwała na „ten moment”. Ponieważ wszystko było dokładnie zaplanowane, Franklinowska wiedziała, że zaraz po nią przyjdą. Wiedziała, że jak z nią skończą, nic już nie będzie takie samo. Tymczasem Franklinowski wydeptał już dół głębokości Wielkiego Kanionu i z niecierpliwością oczekiwał godziny zero. Około 7:45 po Franklinowską przyszedł wielki Pan i zabrał ją do wielkiego pokoju, w kótrym wszystko było jasne, czyste i zimne. Wtedy też Franklinowska po raz pierwszy w życiu doświadczyła uczucia zimnego potu. Wielki Pan okazał się bardzo chytrym i przebiegłym człowiekiem. Tak czule zagadywał do Franklinowskiej, był taki milutki, że biedna kobiecina ani się spostrzegła, a już była cała w rurkach, z podziurawionymi rączkami. Dokładnie o 8:03 zaczęto dobierać się do kręgosłupa Franklinowskiej. Okazało się, że strach zabija odczuwanie bólu i Franklinowska dzielnie zniosła kolejne ukłucia. Kilka minut później do wielkiego jasnego pokoju wkroczyła świta ludzi w niebieskim z maskami na twarzy. Franklinowskiej zasłonięto wszelkie widoki, dla zmyłki czule gładzono po głowie i delikatnie przemawiano. Za wielką kotarą niebiescy grzebali, cieli i dla niepoznaki rozmawiali o samochodach. Że niby wszystko po cesarsku. Franklinowska nie czuła już nic… Franklinowski tymczasem czekał na znak, że już.

O 8:45 na piersiach Franklinowskiej położono 53 cm i 2650 gramów Szczęścia. Szczęście spojrzało na Franklinowską wielkimi niebieskimi oczami i zapłakało rzewnie na znak, że istnieje.

11 miesięcy temu na świat przyszedł Franklin. Wszystkiego najlepszego Synku!

Frankowe przypowiastki.

Oj biedna ja matka najfajniejszego chłopaka na świecie…  Młodzieniec stał się już tak sprytnym chłopcem, że czasem ręce opadają. Aż strach pomyśleć, co będzie, jak zacznie kumać, że mamę można robić w konia bezustannie, a ona i tak wybaczy.

Kilka historyjek z życia rodziny Franklinowskich:

„Franek  Udawacz”

Wieczór. Dom powoli zasypia. Franek po kąpieli, będzie jadł kolację. Tata dłubie przy komputerze.

-Franuś, jemy. No chłopie, jedna łyżka aaaaaa- walczy mama

-cmok, cmok, eeeee, kkkkk- odpowiada Synu z uśmiechem od ucha do ucha

-Fraaaaaanuś, chociaż pół, prrroszę- matka jeszcze prosi

Franek widząc zagrożenie, zaczyna zasypiać. Mruży oczy, ziewa, „śpi”. Tym samym mama wyciera buziaka, sprząta po jedzeniu, kładzie synka do łóżeczka i… Franek uśmiech od ucha do ucha, cmok,cmok i eeee.

„Franek Terrorysta”

Frankowy tata robi śniadanie, mama bierze prysznic, Franek w pokoju tłucze po głowie żyrafę. Nagle z paszczy Młodego rozlega się płacz. Donośny i sugerujący, że Dziedzicowi co najmniej ktoś skórę żywcem zdziera.

Tata rzuca wszystko, biegnie do pokoju i metodą prób i błędów (najskuteczniejszą w przypadku terrorysty)  podaje picie- nic, zabawkę-nic, głaszcze- bez zmian. Włącza tv i biuściaste blondyny na vivie albo innym czymś- cisza, spokój, buziaczki.

Mama na to: bez komentarza.

„Franek Delikates”

Wtorkowe popołudnie, słońce już powoli powoli zachodzi. Na dworze całkiem przyjemnie, dlatego mama postanawia: Dziedzic idzie na spacer. Następuje przebieranie, lansowanie, pakowanie sprzętu. Wychodzimy i dokładnie po 3 min. i 27 sekundach następuje lament i szloch wielki, bo… wiatr rozwiał Frankowe włosy i Młodzieniec stwierdził, że nie lubi, że nie chce, że mu się nie podoba. W związku z powyższym następuje ewakuacja do domu i nie pozostaje nam nic innego jak blondyny z dużym Ce.

„Franek Rozkochiwacz”

Suzana- poległa

Ciocia Beata i cały łódzki OIOM- zakochane

Bruniaczowa- także

Fifi-Mama- jak wyżej

Ciotki Rehabilitantki- kochają jak szalone

Czytaczki maści wszelkiej- tęsknią i podziwiają.

A Franek. Ma póki co dwie miłości wielkie. Żyrafy (z którymi śpi, siedzi, leży, ćwiczy i podróżuje) i dziewczynkę na opakowaniu chusteczek dla niemowląt, która wygrywa chyba z żyrafami, bo jeszcze szeleści 🙂

Dobrego dnia kochani Czytacze!

 

Oddechowo.

Takie prawie jesienne poniedziałki lubimy. Franek wstał o ludzkiej 6:30, pięknie zjadł śniadanie i już od samego rana zabrał się za ćwiczenia. Ciocia Ania Rehabilitantka już Pani Magister tradycyjnie pod urokiem Dziedzicowych szaleństw. A Franklin tradycyjnie wyczyniał takie rzeczy podczas ćwiczeń, że nie mogliśmy z Frankowym tatą wzroku oderwać. W ciągu dnia Franco dał się poznać jako rewelacyjny negocjator i swoimi sztuczkami (czyt. płaczem na zawołanie) skutecznie zmuszał tatę do aktywności. Tym samym prawie cały dzień Młodzieniec spędził na tatowych kolanach, jedząc banany i wymyślając coraz to nowsze zabawy. Ponieważ dzisiejsze popołudnie rozpieściło nas pięknym słońcem i niemal bezwietrzną pogodą, popołudniu Franek i mama wybrali się na rower. To znaczy Franek się wybrał, mama służyła za towarzysza i popychacza sprzętu. Póki co maksymalnie zamierzamy korzystać z resztek słońca, bo nie wiadomo, jak to będzie wyglądało za kilka tygodni. Kąpiel i kolację musieliśmy odbyć w tempie ekspres, bowiem Jaśnie Panicz tak się zmęczył na rowerze, że trzy sekundy po kąpieli był już tak bardzo głodny, że kaszkę wpałaszował w czasie dokładnie takim, jaki tacie zajęło zrobienie popcornu w mikrofali, czyli zgodnie z napisami na opakowaniu 3,5 minuty. Ostatnie łyżki jadł już śpiąc 🙂

Z powyższych kilku zdań wysuwa się wniosek, że Franek jest w znakomitej formie. Psychicznie na pewno. Od momentu powrotu do domu stał się chłopcem niezwykle żywym i radosnym. Chyba mu z nami tutaj dobrze. Fizycznie? Jeśli chodzi o sprawność mięśni, to regularni Czytacze wiedzą, że co jakiś czas zdarzają nam się małe cuda. Jeśli chodzi o oddech… Franek po powrocie do domu był tlenozależny, tzn. do respiratora miał podłączoną rurkę z koncentratora tlenu. Koncentrator podawał respiratorowi, a ten Franklinowi około 40% tlenu, czyli prawie dwa razy tyle ile jest w powietrzu. Na szczęście udało się nam, a raczej Dziedzicowi od tego odejść. Do domu Franek powrócił także z respiratorem w trybie pracy SIMV, co oznacza, najjaśniej rzecz ujmując, że respirator wspomagał Frankowy oddech. W praktyce wyglądało to tak, że kiedy maszyna wyczuła próbę oddechu, sprawdzała jakby jego moc i kiedy okazywałoby się, że oddech jest zbyt płytki, respi dopychał oddech do poziomu, który był w ustawieniach. Do mniej więcej przedostatniego czwartku było tak, że załóżmy na 30 oddechów na minutę około 11 było Frankowych własnych. Było. Bo Frankowi na trybie SIMV coraz trudniej się oddychało, a respirator w ten sposób pracował już na maksymalnych ustawieniach. Dziedzic zaczął wymagać coraz częstszej wentylacji ambu (co też na dłuższą metę może być szkodliwe), a czasem nawet ponownego podłączenia koncentratora. Dlatego Doktor Opiekun podjął decyzję o przełączeniu sprzętu na tryb PCV. Oznacza to, że respirator już nie czeka na Frankowe oddechy. Ma ustawiony pewien poziom oddechowy i zupełnie nie zważa na Frankowe próby, o ile jeszcze takowe w ogóle istnieją. A czy istnieją nie sposób sprawdzić… Franek ma sporo wydzieliny i nie ma póki co opcji, by próbować go przełączyć ponownie na tryb SIMV. Oznacza to, że oddechowo w ogólnej kondycji Franklina nie jest najlepiej. Co znaczy, że Potworzasty działa. Jak nie z jednej strony, to z drugiej…

A mama jest po to, by się martwić. I się martwi. Na zapas.

gUpi Potworze.

Bujana niedziela.

No i nastąpiło pierwsze bujanie! Zaraz po śniadaniu, jeszcze w pidżamach, z lekkim podnieceniem umieściliśmy Dziedzica w huśtawce. Rzeczona huśtawka zawitała do naszego domu za sprawą przecudnych Bruniaczy, wśród których prym wiedzie szalona Matka Bruniaczowa i śle czułe maile, smsy i miliony prezentów dla Młodego. Tym samym Młodemu uśmiech z lica nie schodzi i dziś przesiadał się tylko z roweru na huśtawkę i na odwrót. Tak go zmęczył ten aktywny tryb życia, że po drugim śniadaniu spał i spał i obudził go dopiero wielki głód, który zaspokojony został obiadem i deserem jeden po drugim. W ogóle dobry nastrój nie opuszczał dziś naszego domu. Franklin stał się już dorosłym i mądrym chłopcem i dlatego coraz świadomiej reaguje na wszystkie sposoby organizowania mu czasu. Potrafi już robić barum-barum-tryk i zderzać się czołem z mamą, kiedy poprosić go, by wskazał gdzie jest tata- od razu strzela uśmiechy w kierunku Frankowego taty.

Z cyklu mama się przechwala:

Wszyscy wiedzą, że Dziedzic zaczyna wokalizować. Całymi dniami z jego przecudnej urody paszczy wydobywają się wszelkiej maści odgłosy. W sobotę Ciocia Rehabilitantka Pierwsza podpowiedziała nam, że przy tych partiach mięśni, które udało się u Franklina wyćwiczyć spokojnie można z nim trenować takie zbitki głosek jak ta-ta, da-da, ba-ba. Dlatego dziś przez cały dzień próbowaliśmy wydobyć z Franklina, któreś z powyższych. Jeszcze się nie udało, ale będziemy próbować…

I przechwałka druga: qpa. Wiem, miałam nie pisać. Ale kiedy tak trudno się oprzeć. Napiszę krótko: jest. Codziennie. Porządna. Zrobiona samodzielnie. A mama pęka z dumy. 🙂

A poniżej, dla stęsknionych Czytaczy: Franek i jego miny podczas jedzenia:

 

Franek zaskakuje, Czytacze zbierają nakrętki.

Festiwalowy kurz powoli zaczął opadać, a tu dobre dusze z głową pełną pomysłów znów ruszyły do akcji. Na stronie Pubu BeKa o tutaj ——> klik można znaleźć informację o najnowszym pomyśle Pomagaczy: Nakręteczka dla Franeczka. Akcja polega na tym, że zbieramy plastikowe nakrętki z butelek, keczupów i innych takich i przynosimy lub przysyłamy je do BeKi. Nakrętki te będzie kupowała pewna firma, a zebrane pieniądze Bekowicze wpłacą na Frankowe konto w Fundacji. Dlatego każdy porządny Czytacz, po spożyciu soczku, wody, napoju wrzuca nakrętkę do woreczka, potem myk-myk do BeKi i gotowe. Za gotowość dziękujemy!!!

A co u Franka?

Franklin znów zaskoczył. Mam nadzieję, że nie ostatni raz! Nie wszyscy pewnie wiedzą, ale jednym z Frankowych problemów zdrowotnych w czasie wczesnej młodości były stópki końsko-szpotawe; wówczas takie było rozpoznanie, po czasie okazało się, że stópki to był pierwszy objaw Potworzastego. Na czym to polegało? Na opadaniu stóp. Najprościej rzecz ujmując, napięcie mięśniowe w stopach zmniejszało się i stopa z goleniem nie tworzyły kąta prostego. Zastanawiam się, czy nie wrzucić zdjęć z tego okresu, ale muszę poszperać po kompie i może kiedyś… Ale wracając do tematu. Frankowe stopy sobie dyndały aż do wczoraj. Wczoraj po kąpieli zauważyliśmy, że Franek porusza prawą stópką! To nie jest tak, że nagle zaczął tańczyć cha-chę, było to raczej nieznaczne, delikatne, ale było! Poza tym Frankowa prawa stopa wraca do pionu! Jest w znacznie lepszej formie niż dawniej i porównywalnie lepsza od lewej. Powyższy fakt oczywiście sfotografowaliśmy, zdjęcia wyślemy tam, gdzie trzeba, a dziś całą historię opowiedzieliśmy Cioci Rehabilitantce Pierwszej. Obiecała zintensyfikować pracę nad Dziedzicowymi stopami i będziemy obserwować. Całość potwierdziła dziś Suzana, która po trzytygodniowej nieobecności ma porównanie i cała szczęśliwa na spółkę z Wujkiem P. odwiedziła dziś Dziedzica. W związku z powyższym w poniedziałek umawiamy ortopedę i będziemy prosić o regularne konsultacje. To kolejny cud rehabilitacyjny w naszej historii. Czyli warto. Bardzo warto.

No i gada. Gada jak szalony. Buuuuuu, eeeeee, aaaaaa, mmmmm ble. I tak cały dzień, od rana do wieczora. Dopomina się tym sposobem o wszystko. O noszenie, picie, jedzenie. Uwielbia tańczyć i jeździć na rowerze- właśnie tak minął nam dzisiejszy dzień.

Z nowości domowych:

Frankowy tata został bohaterem w naszym domu i zamontował huśtawkę. Jutro się bujamy. Przynajmniej taki jest plan.

Frankowa mama sterowana przez Ciotkę Fifi zza granicy upiekła ciasto marchewkowe. Pyszne takie, że babcia myślała, że kupne.

Tomasz Adamek dostał właśnie łupnia od Witalija.

A Franek śpi. Śpi i sobie mruczy pod nosem. Tacy z nas normalni Franklinowscy. Z Potworem za rogiem…

 

Dobrej niedzieli!

Franek kicha na rockowo.

Franklina odwiedził bardzo wyjątkowy gość. W zasadzie dwoje gości. Jeden z naszych najnowszych Wujków z wyboru. Sam na ochotnika zabrał małżonkę pod pachę i po kilku perypetiach dotarli do naszego domku na przedmieściach. Ponieważ godzina była już mocno wieczorowa, Jaśnie Panicz akurat zażywał kąpieli, co absolutnie nie przeszkadzało mu przyjąć wyrazów uwielbienia i zachwytu. Oprócz tego nasz Gość podarował Frankowi baaaaaardzo trafiony prezent. Jest to kompilacja rockowych kołysanek, specjalnie wyselekcjonowanych dla Dziedzica. Ten trzypłytowy (!!!!!) album to nic innego, jak największa konkurencja dla Małpki Fiki-Miki i Koziołka Matołka Wujka P. W tym miejscu i Frankowa mama i Frankowy tata i Franek to już w ogóle ślą wielkiego buziaka i jeszcze większe dziękuję Freebirdowi 🙂 Taaaaak, ta oto sława, ten Pomagacz festiwalowy, dobra dusza naszej bytności na koncercie był naszym gościem i jest najnowszym Frankowym Wujkiem. Brawa poproszę…

A Dziedzic? Dziedzic po kąpieli przesłał dwa uśmiechy i poszedł spać. I absolutnie nic a nic nie przeszkadzało mu radio na full, włączone światła i głośno mówiący tata. Złote dziecię. Dlatego Freebirdowy prezent doceni dopiero dziś 🙂

Z wieści zdrowotnych:

Francesco załapał katar. Chyba. Bo kicha jak szalony i wydzieliny z rurki jakby więcej. Ale czysta, bezzapachowa i bezglutowa;-) Czyżby sezon na przeziębienia otwarty? Hm… A najśmieszniejsze jest to, że Dziedzic uwielbia kichać. Z jego ciałem dzieją się wówczas takie rzeczy, tak nim (za przeproszeniem) trzepnie, że później mamy wyjęte z życia 10 minut na śmiechy i buziaki. A najlepsze jest to, że Franklin próbuje wywołać kichanie! I marszczy nos i strzela miny i wkurza się, że nie wychodzi. Rewelacja.

Z wieści rehabilitacyjnych:

Ciocia Ania rozkochana w Dziedzicowych postępach. Ale dziś nie o tym. Ciocia się dziś broni. Zatem Franklin trzyma kciukasy i czeka z czekoladą. W nagrodę.

Z wieści inauguracyjnych:

Nastąpiło pierwsze siadanie na nocniku!!! Tronie znaczy. Okraszone najpierw zdziwieniem, potem rzewnymi łzami. Tron pozostał suchy i czysty. A nawet poduszkę Młodzieńcowi za plecami położyliśmy. No cóż, pierwsze śliwki robaczywki. Za pięćdziesiątym razem na pewno się uda.

Buziakujemy:*

Mama się przechwala.

Dziedzicowa forma… no chyba zwyżkuje. Wiem, że jako rodzice możemy i pewnie po części nawet jesteśmy nieobiektywni, ale obserwujemy go nie tylko my, ale także Doktor Opiekun, Ciocie Rehabilitantki i Doktor Pediatra. I wszyscy oni twierdzą, że Franek ma się lepiej! Co to oznacza? O cudzie rehabilitacyjnym pisałam już nie raz, ale ciągle zdarzają się kolejne. Od kilku dni bowiem Dziedzic, kiedy jest solidnie rozćwiczony przez Ciocię Anię potrafi na siedząco podnieść lekką zabawkę na wysokość oczu 🙂 Nigdy, przenigdy wcześniej nie miał nawet siły, żeby machnąć łapką, a tu takie szaleństwo. Poza tym, kiedy bierzemy go na kolana, Franuś mocno przechyla się do przodu, prawie dotykając głową swoich kolan i z całym impetem uderza w klatkę piersiową trzymającego. I robi to zupełnie sam. Trzeba tylko go asekurować po bokach, gdyby w przypadku utraty równowagi nie poleciał na podłogę… Że już o bezwstydnych qpach (za które regularnie dostaję upomnienia od rozkochanych Czytaczek) nie wspomnę. Są dokładnie takie, jakie powinny być i co najważniejsze, są wyprodukowane siłą mięśni Dziedzicowych. I kąpiel jeszcze! Ponieważ łazienkę mamy małą i tylko prysznic, Dziedzic kąpany jest w swojej wanience w pokoju. Pokój po kąpieli wygląda, jakby przeszła przez niego mała powódź. Franklin macha łapkami, podskakuje pupą, pracuje całym tułowiem, a przy tym gada i przyjmuje wyrazy uwielbienia od starych. Ciocia Rehabilitantka Pierwsza mówi, że skoro robi takie rzecz w wodzie, oznacza, że ma siłę, by wytrenować je na sucho. Poczekamy- zobaczymy. Mówiłam o nadgarstkach już? Nie? No to proszę. Od powrotu Franklina do domu, ba już nawet wcześniej w Łodzi Frankowe dłonie dyndały. Bowiem Młodzieniec nie miał sił, by usztywnić nadgarstek na tyle, żeby coś udźwignąć. Teraz też dyndają, ALE kiedy Franco mocno się skupi albo nie wiem… zapomni (?) potrafi na sztywno utrzymać nadgarstek lewej ręki przez kilka dobrych minut. Że już od spaniu z rączkami do góry nie wspomnę!

To się matka nachwaliła:-)

Dlatego rehabilitacja codzienna w wypadku Franciszka to jest nasz najlepszy sposób na Potworzastego. Już wkrótce dzięki naszej przecudnej urody poduszce, która może działać jako materac, wybierzemy się na basen. Musimy tylko sprawdzić, kiedy na basenie mijają godziny szczytu, czy się zgodzą przyjąć respiratorowca i czy wyłączą nam bąbelki w jacuzzi. A potem to już łodzie, okręty i inne deski do żeglowania 🙂

Żeby nie było tak radośnie, muszę sobie przypominać, że zdarzają się ciągle takie dni jak ubiegłe czwartek i piątek, kiedy z Potworzastym walczy nie tylko Franklin, ale tata i mama (ponownie na odległość) i respi. No i że Dziedzic ciągle ma wersję maks wentylacji. Ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo…

Jeśli tata przeżył wizytę u dentysty nic nam nie jest straszne 😉

P.S. Nasza Doktor Pediatra jest cudowna. Zorganizowała indywidualny program szczepień dla Dziedzica z wszystkimi dodatkami i tata wraz synem w przychodni byli traktowani jak VIPy. Byle uchronić Młodego przed kichającymi i kaszlącymi całość odbyła się w tempie ekspres i wersji de lux. A Młodzieniec? Zapłakał rzewnie i się obraził, ale jak to z Dzielniakiem bywa, szybko mu przeszło i poderwał kolejne pielęgniarki. Mój syn. Czysty tatuś 🙂

Przede wszystkim sukces wagowy!

Może zaczniemy od Festiwalowych podsumowań:

albo nie, podsumowała nas a raczej siebie i Wielką Akcję dla Franka- BEKA. O wszystkim możecie poczytać tu——–> klik 🙂

Przerosło to nasze najśmielsze oczekiwania. Zebrane pieniądze kochani Organizatorzy wpłacą na Frankowe konto w Fundacji i stamtąd będzie refundowana rehabilitacja mojego Dzielniaka. Poza tym Frankowa skrzynka mailowa przyjęła tyle wyrazów miłości, czułości i wsparcia, że będziemy mieli zapas na całą zimę. Niemniej jednak na takie uśmiechy, takie maile i takie historie czekamy nieustannie!

O Franku te same filmy znalazłam  także tu:

Calisia.pl

Radio Centrum

A dziękujemy także Fanclubowi DŻEMU, który w piątek szalał, biegał i skakał i cegiełki upłynniał:-) W sieci znaleźć ich można tu—> klik

Ale wracając do domu:

wczoraj nad Kaliszem przeszła potężna burza. Połamane drzewa, pozrywane linie wysokiego napięcia, pozrywane dachy w okolicy i grad jak kurze jaja. I my- bez prądu. Ciemno jak jasna… dlatego Frankowy tata na spółkę z kolegą pojechali po dwa wielkie akumulatory i tym sposobem w respiratorze zawitała jasność, a matkowe serce opuścił stan przedzawałowy…

A dziś? Dziś w związku z wczoraj Frankowa mama miała wolne i cały dzień spędziła z Dziedzicem. Dziedzic zaś pięknie zjadał, jeszcze piękniej ćwiczył i oczywiście jak codziennie jeździł na rowerze. Ponieważ od kilku dni plecy jakoś bardziej bolą mnie po Frankowej kąpieli, Jaśnie Panicz musiał koniecznie zostać zważony. Liczyliśmy, ważyliśmy, dodawaliśmy, odejmowaliśmy i wyszło nie mniej, nie więcej jak 6,4 kg! Tadddam! Oklasky proszę, gdyż  jak zauważyli regularni Czytacze od momentu Frankowego powrotu do domu, walczyliśmy z Frankową lekkością bytu. Drgnęło. Od 23 maja drgnęło o 200 gramów i tym sposobem w wieku prawie 11 miesięcy Franek ma 6,4 kg 🙂 Ach… i je i robi qpe i gada. Tfu tfu, żeby nie zapeszyć 🙂

Z wieści towarzyskich:

w końcu wrócili. Opaleni tacy, że szok! Piękni, że ho ho! I tym samym jedną z ostatnich nocy Franek spędził z Suzaną. Pojechaliśmy i zostaliśmy. Tym samym Wujek P. został wyeksmitowany na kanapę, a mama, Suzi i Franek spali w sypialni. Ciocia jednak nie spodziewała się, jaki to z Dziedzica PRAWDZIWY mężczyzna i kiedy tylko rozległo się pierwsze większe chrapanie, porzuciła nas na wielkim, wygodnym łóżku i podreptała do Wujka na kanapę. A Dziedzic? Nad ranem rozejrzał się po nowym otoczeniu, strzelił siedem uśmiechów i wrócił do domu.

A jutro? Jutro wypróbujemy nową poduszkę STABILO. Prezent. Od firmy MyWam. DZIĘKUJEMY!!!

 

NADZIEJA… REBELIANCIE!!!

Specjalnie dla wspaniałych ludzi pierwszy post Frankowego taty 🙂

Po pierwsze… Ja Ciebie też FREEBIRD 🙂 i masz racje, że trzeba mieć nadzieję,  bo nadzieja potrafi być najstraszliwszą bronią, ale też najmocniejszą uwięzią, która jednych motywuje (tak jak nas) a innych paraliżuje, ale ZAWSZE jest ryzykiem, które TRZEBA PODJĄĆ!!!

Wielka Akcji Dla Franka… co znaczy i co będzie dla mnie znaczyła:

Po pierwsze: jest dla mnie nieopisaną dotąd dawką emocji, pozytywnej energii ,wsparcia, poparcia, zrozumienia i wielu innych emocji przekazywanych z najmniej oczekiwanych kierunków!

Po drugie: lekcją jak duża liczba osób to wspaniali ludzie, czasami brak im tylko bodźca aby uruchomili te ukryte pokłady, ale kiedy to już zrobią…..

Pamiętajcie też drodzy Czytacze, że każda złotówka, każdy email, każdy drobiazg…. cokolwiek, a przede wszystkim dobre słowo skierowane do każdego z Nas rodziców dzieci, które wymagają WIĘCEJ MIŁOŚCI potrafi dać takiego kopa, że znów chce się żyć!

Pamiętajcie o tym kiedy odwracacie wzrok lub dziwnie patrzycie na niepełnosprawne, ciężko chore, sparaliżowane ruchowo bądź intelektualnie dzieci, bo niestety nie wszystkie wyglądają tak zdrowo jak Franek, ale zapewniam Was, że zwłaszcza one oraz ich rodzice bardzo potrzebują choćby miłego spojrzenia, uśmiechu a zwłaszcza Dobrego Słowa!

Chciałbym jeszcze podziękować(korzystając z okazji że dorwałem się do klawiatury 🙂 )

Wszystkim, którzy doprowadzili mnie do łez(co niestety dość często się ostatnio zdarza:-) ) wspaniałym wykonaniem utworu acapella  „Do kołyski”. Zapamiętam to na zawsze!

Wspaniałemu prowodyrowi powyższego wydarzenia, prezenterowi Radiowej Trójki, prowadzącemu Listę Przebojów Programu Trzeciego, wspaniałemu ojcu (który ma również syna Franciszka)- Panu Piotrowi Baronowi za… „Chwila która trwaaaaa…..” oraz Panom Mirosławowi Wspaniałemu Przybyle, Pawłowi Freeberd’owi Michaliszynowi oraz niesamowitym kobietom Kasi i Nadii Lelental… po prostu za wszystko!!!

Kocham Cie żono!

Dobranoc wszystkim!

Frankowy tata. (04.09.2011. godz.01.16)

Frankowy Festiwal.

V Festiwal im. Pawła Bergera Można uznać za odbyty. Jak wszyscy wiedzą, było to dla nas niezwykle ważne wydarzenie. Dzięki cudownym organizatorom tego przedsięwzięcia małego Franklina poznała masa ludzi dobrej woli. Nam- rodzicom głównie zależało na tym, żeby wszyscy mogli zobaczyć niezwykle dzielnego chłopca, który śmieje się, bawi, jest towarzyski, potrafi mieć humory i się obrazić i że zupełnie nie przeszkadza mu w tym fakcie rurka, którą ma zmontowaną w szyjce ani niemal bezwładne nóżki czy osłabione rączki.  Chcieliśmy innym i sobie także udowodnić, że chcieć to móc i że dziecko podłączone do respiratora też może mieć fajne dzieciństwo. Od kilkunastu dni nasz syn jest największym w naszej rodzinie celebrytą.

Oczywiście jak to z Potworzastym bywa, także i przed samym Festiwalem chciał pokrzyżować chłopakom szyki i postanowił utrudnić Frankowi oddychanie. Dziedzic przez kilkadziesiąt godzin uparcie walczył z coraz cięższym oddechem w trybie SIMV. Nie mógł dogadać się z respiratorem i tym samym ufundował tacie dwie bezsenne noce i dni z duszą na ramieniu. Koniec końców Doktor Opiekun przestawił sprzęt na inny tryb wentylowania i od piątku wieczora jest względny spokój. Tym samym wczoraj mały Celebryta i jego tata od samego rana przygotowywali się do wielkiego wyjścia. W związku z tymi przygotowaniami dom wygląda, jakby przeszedł przez niego huragan a kuchnia potrzebowała małej rewolucji. Mimo tego dumna jestem z moich Dzielniaków, bo poradzili sobie świetnie i Franklin w swoich szarych trampkach i koszulce z misiem pojechał na Arenę porwać tłumy. Tam już od wejścia czekało na niego milion niespodzianek. Jedną z nich była przepięknej urody koszulka od zespołu Dżem w unikalnym rozmiarze numer 72. Dziedzic został natychmiast wystylizowany na małego fana i wraz z tatą i przekochaną Ciocią M. pogonili do swojego VIP roomu. Z owego pokoju Franek miał widok na całą Arenę i po przyjęciu gości ze spokojem mógł oczekiwać na rozpoczęcie wieczornej gali. Mniej więcej w tym samym czasie mama w tempie ekspres pakowała bagaże i z zegarkiem w ręku, na przekór radarom wyruszała do domu. Do pokonania mieliśmy tylko 458 km, a naszym głównym celem były choćby ostatnie minuty koncertu. A jeśli o koncercie mowa. Dziedzic jak na prawdziwą gwiazdę przystało przespał całe wydarzenie i obudził się przed samym końcem, by dać się sfotografować i przez kilka minut zaszczycić swoją obecnością afterparty. Muszę nieskromnie dodać, że także i mama miała swoje pięć minut i została zakulisowo obdarowana pięknym bukietem i niezliczoną ilością dobrych słów, w związku z czym głos mamie jakoś nienaturalnie drżał i łzy same do oczu płynęły.

W tym miejscu Frankowi rodzice-my czyli, chcieliśmy podziękować:

-zespołowi DŻEM i Mirze Siewierze za to, że mogliśmy być świadkami i czynnymi uczestnikami Festiwalu,

-Prezydentowi Dariuszowi Grodzińskiemu za to, że stał się Wujkiem z wyboru i że dzwonił, mailował, martwił się i słał pozytywną energię,

-Kasi i Adamowi Lelental za zorganizowanie całego szaleństwa wokół Franka w BECE i nie tylko

-Nadii Lelental za szum wokół Franka na Facebooku i cegiełkę piękną jak nigdy,

-Panu Mirkowi Przybyła za ciepłe słowa, VIP-Room dla Franka i cierpliwość dla mamowej sklerozy, szczególnie wczoraj,

-Pawłowi Freebird Michaliszynowi za to, że biega, skacze i śpiewa dla Franka,

-Panu Jackowi Mikołajczykowi z drukarni Mikodruk za 5 tysięcy cegiełek, które popłynęły w świat,

-Panu Grzegorzowi Ratajczakowi, Panu Jakubowi Klimczakowi i Panom Monterom z Firmy Klimasystem za klimatyzację, czyli zbawienne 23 stopnie w czasie upałów we Frankowym pokoju,

-Panu Mateuszowi Grzmilas i Firmie MyWam za materac stabilizujący, który już niedługo dołączy do Frankowych sprzętów rehabilitacyjnych,

-tajemniczej Asi, która za sprawą krokodyla na kółkach postanowiła poderwać naszego synka,

-wszystkim Pomagaczom i Wolontariuszom, którzy wczoraj zorganizowali nam małe niebo na ziemi,-

– i w końcu wszystkim, którzy w piątek byli w Bece, wczoraj na Arenie i współtworzyli to wspaniałe widowisko

Gdybym o Kimś zapomniała, kogoś pominęła proszę mi przypomnieć. Na zapas już dziś dziękuję wszystkim bezimiennym, których wielkie serca pozwalają nam wierzyć, że Potworzasty powinien mieć się na baczności, a my mu nie pozwolimy utrudniać życia naszemu Dziedzicowi.

A poniżej: Festiwalowa fotorelacja zza kulis:

w VIP-Room

I najlepsze na koniec: Celebryta odpoczywa po dniu pełnym wrażeń:

A mama? Dojechała. Na ostatnie kilka minut. I z dumy pękałam na widok swoich Dzielniaków, którzy jak prawdziwi najlepsi kumple poradzili sobie znakomicie.