Takie prawie jesienne poniedziałki lubimy. Franek wstał o ludzkiej 6:30, pięknie zjadł śniadanie i już od samego rana zabrał się za ćwiczenia. Ciocia Ania Rehabilitantka już Pani Magister tradycyjnie pod urokiem Dziedzicowych szaleństw. A Franklin tradycyjnie wyczyniał takie rzeczy podczas ćwiczeń, że nie mogliśmy z Frankowym tatą wzroku oderwać. W ciągu dnia Franco dał się poznać jako rewelacyjny negocjator i swoimi sztuczkami (czyt. płaczem na zawołanie) skutecznie zmuszał tatę do aktywności. Tym samym prawie cały dzień Młodzieniec spędził na tatowych kolanach, jedząc banany i wymyślając coraz to nowsze zabawy. Ponieważ dzisiejsze popołudnie rozpieściło nas pięknym słońcem i niemal bezwietrzną pogodą, popołudniu Franek i mama wybrali się na rower. To znaczy Franek się wybrał, mama służyła za towarzysza i popychacza sprzętu. Póki co maksymalnie zamierzamy korzystać z resztek słońca, bo nie wiadomo, jak to będzie wyglądało za kilka tygodni. Kąpiel i kolację musieliśmy odbyć w tempie ekspres, bowiem Jaśnie Panicz tak się zmęczył na rowerze, że trzy sekundy po kąpieli był już tak bardzo głodny, że kaszkę wpałaszował w czasie dokładnie takim, jaki tacie zajęło zrobienie popcornu w mikrofali, czyli zgodnie z napisami na opakowaniu 3,5 minuty. Ostatnie łyżki jadł już śpiąc 🙂
Z powyższych kilku zdań wysuwa się wniosek, że Franek jest w znakomitej formie. Psychicznie na pewno. Od momentu powrotu do domu stał się chłopcem niezwykle żywym i radosnym. Chyba mu z nami tutaj dobrze. Fizycznie? Jeśli chodzi o sprawność mięśni, to regularni Czytacze wiedzą, że co jakiś czas zdarzają nam się małe cuda. Jeśli chodzi o oddech… Franek po powrocie do domu był tlenozależny, tzn. do respiratora miał podłączoną rurkę z koncentratora tlenu. Koncentrator podawał respiratorowi, a ten Franklinowi około 40% tlenu, czyli prawie dwa razy tyle ile jest w powietrzu. Na szczęście udało się nam, a raczej Dziedzicowi od tego odejść. Do domu Franek powrócił także z respiratorem w trybie pracy SIMV, co oznacza, najjaśniej rzecz ujmując, że respirator wspomagał Frankowy oddech. W praktyce wyglądało to tak, że kiedy maszyna wyczuła próbę oddechu, sprawdzała jakby jego moc i kiedy okazywałoby się, że oddech jest zbyt płytki, respi dopychał oddech do poziomu, który był w ustawieniach. Do mniej więcej przedostatniego czwartku było tak, że załóżmy na 30 oddechów na minutę około 11 było Frankowych własnych. Było. Bo Frankowi na trybie SIMV coraz trudniej się oddychało, a respirator w ten sposób pracował już na maksymalnych ustawieniach. Dziedzic zaczął wymagać coraz częstszej wentylacji ambu (co też na dłuższą metę może być szkodliwe), a czasem nawet ponownego podłączenia koncentratora. Dlatego Doktor Opiekun podjął decyzję o przełączeniu sprzętu na tryb PCV. Oznacza to, że respirator już nie czeka na Frankowe oddechy. Ma ustawiony pewien poziom oddechowy i zupełnie nie zważa na Frankowe próby, o ile jeszcze takowe w ogóle istnieją. A czy istnieją nie sposób sprawdzić… Franek ma sporo wydzieliny i nie ma póki co opcji, by próbować go przełączyć ponownie na tryb SIMV. Oznacza to, że oddechowo w ogólnej kondycji Franklina nie jest najlepiej. Co znaczy, że Potworzasty działa. Jak nie z jednej strony, to z drugiej…
A mama jest po to, by się martwić. I się martwi. Na zapas.
gUpi Potworze.