No i w końcu jest. Przyjechał. Świtało już, a my smacznie spaliśmy. Zastukał cichutko do drzwi i pobiegł prosto na górę. Do śniadania spaliśmy już we trójkę. Frankowy tata wrócił do domu. Dziedzic zrobił oczy jak pięć złotych, kiedy zobaczył tatę po przebudzeniu. Buziakom i śmiechom nie było końca. Chłopaki opowiadali sobie nowości z ostatnich dni, a Franklin z każdym aaaaaa był coraz szczęśliwszy. Obiad też był z tatą. I kolacja. I spacer. Obaj byli przeszczęśliwi. Teraz tylko zastanawiamy się, czy Dziedzic pozwoli się dziś ulokować w swoim łóżeczku. Będziemy negocjować.
Niestety pogoda coraz mniej nam sprzyja. Wczoraj przez Kalisz przeszła okrutna wichura. Nas na szczęście jakoś ominęło, jednak Ciocia Basia Antkowa pisała zmartwione smsy i wspólnie trzymałyśmy kciuki za dotrwanie do rana. Franklin generalnie nie przepada za wiatrem. Nie lubi, kiedy na niego a już szczególnie na jego buzię wieje. Dlatego w taką pogodę jak dziś, wózek musi mieć maksymalnie opuszczoną budkę, a Franuś nie może w żadnym przypadku jechać pod wiatr. Podobnie z wentylatorem w domu w czasie upałów. Na czas „chłodzenia” pokoju Dziedzic eksmitowany był do kuchni, bo powiew wiatru doprowadzał go do wielkiej rozpaczy. Takie Dziedzicowe fanaberie.
Z wieści wakacyjnych:
mamowy urlop coraz bardziej się kurczy. Urlop Suzany już stoi za jej plecami 🙂
Pytanie techniczno-teoretyczne:
czy respirator może się zawiesić? Wpaść w bezdech?
Frankowe miszmasze: