Jak długi weekend to długi weekend. Odpoczywaliśmy na całego. Do tego stopnia, że matka komputer widzi na oczy pierwszy raz od środy, a zaniepokojona Suzana śle smsy i dzwoni z zapytaniem: „gdzie posty o Franku?!”
Śpieszę zatem donieść, że nie porwało nas ufo, że nie zgarnęliśmy szóstki w totka i nie wygrzewamy się teraz na Rodos, że nie zjadł nas potwór zza szafy i nie zapomnieliśmy o Frankowych Czytaczach. Czasu był tak jakoś… mało.
Umówmy się jeszcze na jedno. Matka chyba zacznie wierzyć w „zapeszanie”. Bo za każdym razem, kiedy pochwalę się, jak to Franuś pięknie zjada i qpa jest- Franek natychmiast jeść przestaje i qpy nie ma. Dlatego, jeśli będzie dobrze, chwalić się nie będziemy. Szepnę Wam tylko na uszko, że pierwszego było przez weekend dużo i zgodnie z zaleceniami dietetyka, a na to drugie nam pampersów przybrakło i nawet jedna się w wannie przydarzyła:-)
W czwartek Franuś był od rana podejrzanie miły. Śmiał się, zaczepiał, cmokał i w końcu się wydało! Ponieważ to był pierwszy taki dzień w życiu Frankowego taty- synek postanowił ojcu życia nie utrudniać. Wręczył tylko, co następuje: 1) antyperspirant (bo się tatusiowi kończy, a matka praktyczna jest), 2) książkę, coby tatuś poczytać mógł, jak już chwilę znajdzie. Frankowy tata podskakiwał z radości, wyściskał małego kumpla i w dobrych nastrojach pogoniliśmy do Wandzi Babci na imieniny. A tam? Rarytasy! Franklin próbował i sernika i galaretki i jabłecznika. Babcia zakochana w prawnusiu nie opuszczała go nawet na chwilę i nawet przez moment nie zająknęła się, że Dziedzic ukradł jej imieninowe show. Całe popołudnie i wieczór spędziliśmy w ogródku i Franuś zasnął jak kamień pięć minut po kolacji.
W piątek postanowiliśmy wpaść z rewizytą do Cioci Kamy. I tam Dziedzic dał kolejny popis. Zjadł biszkopta, podrywał ciocię i przesłał jej mnóstwo buziaków. Franek z zaciekawieniem oglądał wzory na kanapie Cioci i na pamiątkę zostawił jej… qpę(!!!). Ciocia prezent przyjęła, osiągnięcia pogratulowała, a my ruszyliśmy na podbój naszej ulicy. Dzięki temu Franek poznał naszego sąsiada- małego Wiktora, który kosił z tatą trawę i pokazał Dziadkowi Gregowi ile młody Dziedzic potrafi zjeść na powietrzu. Odwiedziła nas także Ciocia Blondynka od rehabilitacji i powiedziała, że jak tylko sięga pamięcią, Franek TAK JESZCZE NIE ĆWICZYŁ! Co w wolnym matkowym tłumaczeniu oznacza: Frankowe rączki po powrocie ze szpitala leżał sobie wzdłuż tułowia i nie zamierzały się ruszać, nóżki to już w ogóle zapomniały, po co są a plecy stwierdziły, że sensu nie ma mobilizować kręgosłupa do działania. Jak to wygląda dziś? Franek potrafi utrzymać nad głową lekkie zabawki, uwielbia siłować się z Dziadkiem Ksero i dosłownie pływa w czasie kąpieli, machając łapkami. Nóżki co prawda nie kopią jak szalone, ale kiedy zegnie się je w kolankach, Młody potrafi zamachać kolankami do wewnątrz- wcześniej mogliśmy o tym tylko pomarzyć. I jeszcze pupa. Tu to dopiero ogrom szaleństw. Po rozgrzewce Franek potrafi kilka razy unieść ją do góry, nie zważając na zachwyty matki i ojcowe fruwanie z radości pod sufitem. Jeszcze plecki. Dziś przy kąpieli, co Babcia Domowa mogła także zauważyć, Franek chciał tacie udowodnić, że nie ma to tamto i pięknie zmobilizował się do próby siadania zginając przy pomocy taty plecki. PĘKAMY Z DUMY!
W sobotę zepsuła nam się trochę pogoda. Jednak wytrwałych podróżników nic nie zniechęci i wieczorem pojechaliśmy na noc do Babci Goshi i Dziadka Ksero. Pakowanie zajęło nam pięć toreb (z czego matkowych słownie: pół) i prawie godzinę. Jak lans to lans. Frankowy tata podrzucił nas do dziadków i wrócił do domu. A tam zaczęło się dziać. Dziedzic odwiedził dziadków po dokładnie 175 dniach. To właśnie stamtąd trafiliśmy 31 grudnia do szpitala i potem już tak zleciało. Czekało na nas i łóżko i łóżeczko i woda przegotowana i wszystko dosłownie. Franek stanął na wysokości zadania i po chwili był już gwiazdą wieczoru. Kasia i Paula pomagały przy kąpieli, jedzeniu i usypianiu. A Dziedzicowi tylko w to graj. Dziadków zbudził dzisiaj już o szóstej rano, zjadł śniadanie i do końca dnia brylował. Byliśmy na spacerze u cioci Oli, przyjechał Wujek Kierowiec i Ciocia Jagódka, a Dziadek Ksero śpiewał Młodemu Stachurskiego i uczył go boksować. Po powrocie do domu, kąpieli i kolacji Franek odsypia a matka uzupełnia blogowe zaległości. I tylko Suzana cichutko dzwoni i pyta, czy Dziedzic pamięta? Pamięta i kocha i tęskni i buziakuje.
Z inności:
Wujek P. i jego zdolności foto mogą poczuć się zagrożone. Kasia robi TAKIE zdjęcia, że czapki z głów. A ma dopiero 11 lat. Jak tylko przyśle je na Frankową pocztę, zaraz zamieszczamy fotorelację z Frankowego weekendu.
Wujek Logistyk jest the best of the best. Jako jedyny dostał 5,0 z przedmiotu, którego nazwy nie pamiętam, a wykładowca osobiście wpisał gratulacje na forum, z dopiskiem, że takich 5,0 jak Wujka Logistyka jest niewiele. Gratulujemy, nagrody wyślemy poczta.
Dziadek Greg porwał Ciocie M. i A. i zabrał na Wschód do Wujka Farmera. Już tęsknimy i ślemy buziaki:*
I tradycyjnie dla wszystkich fanek: