Zagadka branżowa – rozwiązanie.

Przyznaję- była bardzo trudna. Była tak trudna, że po prostu ojejku jejku! Na kolana powaliły nas „gołe babki” (skąd Wy bierzecie takie pomysły?) i odsysacz- bo chyba na myśli mieliście ssak, prawda? Na ssak Franek mówi- bzzzzzzzzzzzzzz. Bo bzyczy rzeczony, jak stado pszczół. A tymczasem prawda była zupełnie inna….

Rozwiązanie brzmi:

Octanisept to środek do dezynfekcji błon śluzowych- w naszym wypadku do przecierania szyjki i otworu wokół rurki tracheo. Stosujemy go po kąpieli- zapobiegawczo, żeby nie doprowadzić do stanu zapalnego wokół rurki. A Franek, jak na prawdziwego profesjonalistę przystało zna takie skomplikowane nazwy i nie waha się nimi dzielić.

Obiecuję- następnym razem będzie jeszcze trudniej! Fajnie, że lubicie się z nami bawić…

No dobra. Nie wytrzymam. Poniżej Franek PO wizycie u fryzjera. Obyło się bez większych łez i dramatów. Chłopcy razem zasiedli na fotelu i dzielnie znosili obcinanie włosów. Frankowy Tata wygląda bardzo przystojnie, no ale jak się ma TAKIEGO syna, to trzeba wyglądać. Poniżej syn. Tatę zostawiam dla siebie. 🙂

Kilka rad dla człowieka.

Bardzo długi dzień za nami. Długi tym bardziej, że Franciszek stwierdził, że spanie jest bez sensu i poszedł spać grubo po 23, ostro jeszcze protestując. Już miało nie być wpisu, ale filmy (może jakości niezbyt ciekawej) aż piszczą z niecierpliwości, coby ja pokazać światu. No to świecie popatrz, jaki fajny facet z nami mieszka!

Kiedy już człowiek poje tej czekolady, kiedy odezwą się w człowieku wyrzuty sumienia i kiedy człowiek wejdzie na wagę, to się człowiek łapie za głowę i coś postanawia. Na przykład ćwiczyć. Na przykład brzuszki. Albo chociażby podnoszenie głowy z oparcia kanapy. No bo od czegoś trzeba zacząć… Najlepiej zacząć od znalezienia sobie odpowiedniego trenera. Na przykład Franciszka. (film z dedykacją dla pewnej Cioci od dwustu brzuszków dziennie!)

Jak sobie już człowiek poćwiczy, to się człowiek dopiero orientuje, że nie wie, ile człowiek tych brzuszków wykonał. Na początku wystarczy umiejętność liczenia do dziesięciu. Od czegoś trzeba zacząć, prawda? Gdyby człowiek zapomniał, bo podstawówka już dawno temu za człowiekiem, to jest ktoś, kto człowiekowi podpowie. Nie zgadniesz człowieku, ale to znów będzie Franciszek. Liczący do DZIE-SIĘ-CIU!!! (umiejętność Franklin posiadł dzięki Cioci Ani Rehabilitantce,  przy okazji można poznać podstawowe dane personalne Dziedzica)

A jak już człowiek tych brzuszków całe dziesięć zrobi i się człowiek dziesięcioma brzuszkami zmęczy, to się człowiekowi normalnie tron należy.  I sobie siedzi człowiek na tronie i rozmyśla. I jak człowieka te rozmyślania wezmą, to może człowiek sobie przypomnieć, że Franciszek (a jakże) to się tak podrywa, żeby tronu ustąpić, żeby wstać, żeby kuperkiem potrząsać, że aż miło patrzeć. I tak sobie człowiek przypomina, jak to mówili człowiekowi: nie usiądzie, nie zagada, nogi będą słabły…

 

Do kompletu brakuje nam tylko filmu basenowego z nauką pływania dla człowieka…

Śpiewa, tańczy, recytuje…

Kojarzycie Stefka? Kojarzycie. A Franka? Pewnie też. No to teraz zobaczcie, jak Franek ze Stefkiem się zakolegował. Są wersje lepsze i gorsze tej recytacji i choć nie od dziś wiadomo, że kamera absolutnie naszego Dziedzica nie peszy, to przyznać trzeba, że Młodzieniec jest teraz w takim wieku, że przed kamerą to on by się przede wszystkim chciał popisywać. Mimo wszystko jest się czym pochwalić.

Bardzo proszę: Franek recytuje „Stefka Burczymuchę” (za suflera zatrudniono mamę, bo jakby co- wróciłam!)

Kalambury.

Znacie tę sytuację, kiedy z wielkim zapałem tłumaczycie komuś tak zwaną oczywistą oczywistość, a ten ktoś ni w ząb nie potrafi tego zrozumieć. I pyta i dopytuje i drąży, a Wy próbujecie i z tej strony i z tamtej i dookoła. Trzeba mieć wtedy niezwykle stalowe nerwy, prawda?

To wyobraźcie sobie, że Franek ma tak z nami niemal codziennie.

Ponieważ jesteśmy właśnie na etapie wielkich kroków rozwojowych, szczególnie w zakresie mowy prawie każdego dnia próbujemy rozszyfrować nowe słówko Dziedzica. Już pomijam te piękności, które wypływają z jego ust, typu: auto, dom, pan, mama, ania. Są też takie kwiatki jak „bakakan” (bakłażan), „kukulyla” (kukrydza) czy „kolala” (kolacja). Dzisiaj już był na granicy, no bo ileż można tłumaczyć rodzicom, czego się oczekuje. A było to tak…

Położony na kanapie Dziedzic zażądał „okoku”. Nasza przewaga powinna polegać na tym, że zdolności ruchowe Francesca są mocno ograniczone, więc zazwyczaj nazywa to, co leży w zasięgu jego wzroku. Zazwyczaj, bo nie dziś. Dziś poprosił o „okoku”. Ponieważ 174 próba odgadnięcia spełzła na niczym, mało wychowawczo chciałam wmówić Dziedzicowi, że to co mu właśnie podaję, to jest „okoku”. Powiem tak: dwulatek potrafi mrozić wzrokiem i patrzeć na swoją mamę wzrokiem pełnym dezaprobaty ze szczyptą litości w tle. Próbując odzyskać resztki godności, zapytałam z nadzieją w głosie: „a może kotek?” „Taaaaaaat!” rozległo się z ust Dziedzica, a  my już zaczęliśmy świętować. Bo figurka kotka leżała tuż pod nosem. Reakcja Franklina była błyskawiczna:

„Kąka okoku!”

Wiecie o co chodziło? Miała być książka. O kotku. A nie kotek.

Książka o kotku.

Gra w skojarzenia: Dziedzic-Mama 1:0.

 

W poszukiwaniu E.

Bond ma M. Rozum i Serce mają O. A my mamy E. Właściwie Franek ma. Właściwie to powinien mieć. Właściwie poszukujemy. Zgubiło nam się E.

Jakie E? No ta E. koleżanka A,O,U,I i Y. Samogłoska E. Franek ma problem, żeby ją wyartykułować. Owszem, wie, jak robi baranek i kózka, ale zamiast dźwięcznego E słyszymy : baaaaa, maaaa. Tata próbuje przekupić, namówić, nauczyć Dziedzica, no bo jak to tak bez E. Nawet sobie porządnie narzekać nie można ani lekceważyć. No bo jak nie mówiąc E, powiedzieć „eeee tam!”? No jak? Chyba nawet wiemy, dlaczego E nam się zgubiło. Przy E bowiem trzeba mocno użyć przepony. Niby nic trudnego, bo przecież Franklin jakoś tam ten swojej niby nieaktywnej przepony używa („mamo kafka” /mamo czkawka/), ale kiedy mówi dużo i bez przerwy, musi ową przeponę wysilać nieustannie i przy nieszczęsnym E już nie może. Albo mu się nie chce. Bo kiedy ćwiczymy przeponę, może przez godzinę opowiadać, że wąż to robi sssssssssss, a osa bzzzzzzz. I daje radę, a z E mu się nie chce.

Gdyby ktokolwiek widział nasze E, dajcie znać dobrze?

Mówiąc o „mówieniu”. 🙂 Ostatnimi czasy Doktor Opiekun zaproponował nam, żebyśmy spróbowali z rurką foniatryczną, czyli taką, która służy nauce mowy osobom po zabiegu tracheotomii.  Do tej pory Franciszek mówi na zwykłej rurce tracheostomijnej. Różnica jest taka, że w budowie rurki foniatrycznej są dodatkowe otwory umożliwiające powietrzu wypompowywanemu przez respirator przedostawanie się do strun głosowych. Chorzy mówiący na zwykłej rurce, mówią dlatego, że otwór w szyi jest nieco większy niż sama rurka i powietrze przedostaje się samoczynnie. Może mieć to wpływ na parametry oddechowe chorego, nieco obniżając jego wydolność. U nas na szczęście tego nie zaobserwowaliśmy, a co lepsze Dziedzic mówi jak szalony bez „profesjonalnej” rurki. Ponieważ jestem sceptycznie nastawiona do wymiany tej rurki, Doktor obiecał zastanowić się i nie naciskać. Boję się, że Francesco nauczony mówienia na takiej rurce, będzie miał problem, żeby powiedzieć cokolwiek na foniatrycznej i w akcie złości zniechęci się do mówienia. A tego oczywiście byśmy nie chcieli. Na szczęście nie jest to droga w jedną stronę i jeśli już zgodzimy się na wymianę rurki na foniatryczną (bo podobno na niej mówi się zdecydowanie łatwiej), a Dziedzicowi się nie spodoba, zawsze będzie można wrócić do poprzedniej. Doktor Opiekun należy do Doktorów po dobrej stronie mocy i zawsze słucha naszych uwag i obaw. I nigdy nie  zarządza. Zawsze proponuje.  To dobrze, że nie muszę na niego skarżyć… 🙂

Wyobrażacie sobie, co będzie, jak Dziedzic zacznie mówić JESZCZE WIĘCEJ.

E. jesteś tam?

 

Co to?

Dobrze wiecie, że jestem mamą, która zachwyca się absolutnie wszystkim, co zrobi jej Potomek. Dysk w komputerze pęka w szwach od filmów z cyklu: jak Franio je, jak Franio podnosi rączkę, jak Franio mruga. Zdjęć nie próbuję nawet zliczyć. I ciągle dochodzą nowe i coraz piękniejsze. No, ale jak tu się powstrzymać, kiedy trafiło mi się dziecię piękne i mądre?

Chciałam Wam pokazać, jak to niezwykle piękne i mądre dziecię rozpoznaje zwierzątka. I tyle. Miało być krótko i na temat, a będziecie świadkami tego, jak Nianio wymusza, jak pokrzykuje, jak wymaga i jak wyznaje miłość. Nadal wyłącznie po angielsku. Ciociu Justyno! To dla Ciebie. I wiesz? Ona świeci w ciemności. 🙂 Odezwij się do nas na maila, dobrze?

Nie lubię się przechwalać, kiedy nie mam dowodu w postaci filmu albo fotografii. Ale zdobędę, a już dzisiaj Wam powiem. Franciszek gryzie- to  raz. Franciszek podpiera się rękoma i odrywa plecy od oparcia- SAM.

Bach! Franek rozwiązuje zagadkę.

Plan był taki, że to Franciszek ogłosi rozwiązanie zagadki i ładnie wszystkim wytłumaczy, co miał na myśli. Jednak Franciszek miał dzisiaj bardzo wyczerpujący dzień i jak o 17.30 padł, tak śpi do tej pory (20:26) i już z Frankowym tatą ciągniemy zapałki, kto o trzeciej nad ranem będzie się bawił w akuku.

Tym samym z tytułu bycia współtwórcą zagadki uroczyście ogłaszam, co następuje:

Czytacze Frankowej dali się poznać jako a/ grupa medyczna (obstawiając ambu),b/ poligloci (obstawiający apple), c/wielbiciele owoców (arbuz), d/fani motoryzacji (auto) oraz moja ulubiona odpowiedź: żyrafa. Niestety nie, droga Olu- Franek na pewno nie mówił żyrafa. 🙂

Wygrali… medycy! Tak jest! Franek mówił ambu. 🙂 Zaskoczył nas tym niesamowicie, kiedy któregoś ranka zawołał: „daj ambu!”, po czym przyłożył je sobie do szyi i chciał się wentylować. No cóż, taka specyfika naszego życia.

W nagrodę dla wszystkich: Franklin robi bach! Zwróćcie uwagę, ile wysiłku kosztuje go wzięcie kasztana do ręki, podniesienie go do góry i wyrzucenie go poza fotelik. Kosztuje go to sporo wysiłku i daje masę radości. Tym bardziej jestem z niego bardzo bardzo dumna! A jak przy tym gada…

Fajnie, że jesteście i lubicie się z nami bawić. 🙂

A wiecie, co dzisiaj Francesco zjadł na obiad? Makaron z sosem serowo-szpinakowym. Tato mówi, że aż przecierał oczy ze zdumienia, kiedy Dziedzic z uśmiechem od ucha do ucha zjadł całą porcję. Można? Można.

 

Franek-zagadka.

Dziś dla rozluźnienia atmosfery zagadka z cyklu: Franek mówi.

A Franek mówi już całkiem dużo. Niemal codziennie zaskakuje nas jakimś nowym słówkiem lub ich zbitką na kształt pierwszych zdań. Z ust Dziedzica słychać już: tato daj, mamo oć, na dół, góła (czyt. góra), las, lis, liść (!), bach  itp. Jednak tym słówkiem zaskoczył nas totalnie. No, ale co się dziwić, taka specyfika naszego życia.

Kto zgadnie, jaki przedmiot nazywa Franek?

Słonecznego czwartku!

Ludzkie gadanie.

Z cyklu: Rozmowy z Franciszkiem:

1.

-Franek jak robi kurka?

-KO-ko

-A kaczka?

-Nie ko-ko. 🙂

Oklaski.

2.

-Franuś gdzie jest tata?

-Nie tata, brum brum.

-A jadł obiad?

-Nie.

-A ty jadłeś?

-Nie.

-A kto wszystko zjadł?

-Ko-ko.

3.

-Franeczku powiedz tata…

-Taaaa-ta.

-A dziadzia?

-Dziaaaa-dziaaa.

-A mama?

-Anka! 🙂

I mogłabym tak bez końca. Młodzieniec nie dość, że rozgadał się na całego, to na dodatek jest niesamowicie sprytną bestią i po pierwsze wie, co powiedzieć, żebyśmy JESZCZE BARDZIEJ oszaleli na jego punkcie i kiedy powiedzieć, żebyśmy przypadkiem nie pomyśleli, że nie wie, co mówi. Dziedzic uwielbia próbować mówić, kombinuje z nowymi słówkami, nowymi zbitkami głosek, poznanych słów. Na spacerach paszcza mu się nie zamyka, a w marketach robi furorę, kiedy na przemian z buziakami śle paniom kasjerkom „koko i kaka”. Oczywiście pękamy z dumy i rośniemy z radości- nie może być inaczej.

***

Wiem, blog ostatnio na wolniejszych obrotach. Przepraszam i obiecuję poprawę. Niechże ktoś tylko rozciągnie dobę. I poprasuje. I da się wyspać.