O tym, dlaczego jesteśmy w czarnej… dziurze

Pod koniec sierpnia, jak z resztą każdego roku od pięciu lat odbywa się Konferencja SMA. Jest to wydarzenie dedykowane chorym na rdzeniowy zanik mięśni i ich opiekunom. Fundacja SMA, która jest organizatorem przedsięwzięcia dokłada wszelkich starań, żeby każdy uczestnik mógł dowiedzieć się jak najwięcej o chorobie, pielęgnacji, standardach opieki, sprzętach, no i lekach na potwory oczywiście. Zjazd dotyczy głównie chorych na SMA, z dwoma wyjątkami- nami i krzysiową rodziną, czyli SMARDziątkami, jak nas pieszczotliwie nazwano. 

Od razu może przypomnę, że różnica między SMA i SMARD1 to poza genem, który za chorobę jest odpowiedzialny, także sposób jej przebiegu. Z tego, co się orientuję w przypadku sma, jakby dzięki ilości chorych można na ogół przewidzieć przebieg choroby. W przypadku smard i zaledwie ok. 60 osób zdiagnozowanych na całym świecie (!!!) (dla porównania uczestników sma było kilkuset na samym zjeździe, a to i tak nie była cała populacja chorych) nie można określić jednakowego przebiegu. Już w przypadku naszych dwóch chłopców na pierwszy rzut oka widać znaczące różnice. Jedną z najbardziej widocznych różnic dla sma i smard jest ponadto kolejność „wyłączania” organizmu- przy sma najpierw mięśnie potem oddech, przy smard wysiada najpierw oddech, potem mięśnie. A i smardziątka, które znam z internetu mimo, że wyłączają się w „dobrej” kolejności, to np. ich mięśnie odpowiedzialne za ruch tracą na sile w bardzo różnym czasie.

Poza tym opieka nad naszymi chorymi przebiega niezwykle podobnie. Respiratorowcy potrzebują tego samego sprzętu na różnych ustawieniach, ci z pegiem mają swoje pompy, ci z sondą swoje rozmiary, a wszystkich nas łączy ssak i ambu. Do tego dochodzi opieka lekarska- każdy chory na zanik mięśni potrzebuje stałej i systematycznej rehabilitacji, potrzebuje stabilizującego sprzętu, ortez, oprogramowania do komputera. Właśnie dlatego i dzięki uprzejmości Fundacji SMA co roku możemy brać udział w tym cudnym wydarzeniu. Podglądamy, pytamy, orientujemy się. I ciągle jeździmy tam z nadzieją. Nadzieją na to, że znajdzie się sposób, czary-mary, pomysł na naszych chłopców. Nasze smardziątka.

Dlaczego tytuł jest taki, jaki jest? No bo jest jedna rzecz, której nam i naszym chłopcom nie jest dane usłyszeć. Lek. Nie ma. I nie wygląda na to, żeby w najbliższej przyszłości miał być. Wiecie, jak to w tej chwili wygląda? To od początku. Kiedy zachorował Franio i po wielu miesiącach katorgi usłyszeliśmy w końcu, z czym przyjdzie mu się mierzyć, nasz wspaniały Wujek P. napisał mi coś bardzo bardzo ważnego. Napisał, że może teraz (2011 rok) nie ma leku, jeszcze. Ale medycyna idzie w takim tempie do przodu, że nie możemy przewidzieć co będzie za pięć, dziesięć lat i że najważniejsze, to wziąć się w garść i utrzymywać Franka w jak najlepszej formie. Bo jeśli kiedyś, ktoś, gdzieś wymyśli jakiś specyfik albo sposób to podanie go Franciszkowi, który będzie w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej wzmocni jego efekt, a przede wszystkim będzie dużo bardziej prawdopodobne. Wiele razy później Wujek P. jeszcze stawiał nas do pionu. Ale do rzeczy. Od sześciu lat więc nie robimy nic poza tym, że próbujemy. Próbujemy nie pozwolić grawitacji zniszczyć kręgosłupa Franka, chorobie jego mięśni, czarnym myślom jego głowy. Od sześciu lat walczymy, szukamy sposobu i ciągle nic. Z każdym rokiem, zaryzykuję, że nawet z każdym miesiącem jest coraz trudniej. Franciszek jest coraz starszy, choruje od sześciu lat, jego nogi, biodra, stopy i ręce są coraz słabsze. Coraz częściej także pojawiają się wątpliwości w jego głowie. Trudne pytania. Coraz więcej czasu poświęcamy na stawianie do pionu przede wszystkim Franka, ale także i siebie. 

Tak więc na konferencję jeździmy także po kolejny ładunek nadziei. Nadziei na to, że i dla nas dzieje się coś. Co dla nas jest priorytetem? Jeśli napiszę, że wszystko, to będzie zbyt ogólnie. Jak zwykle walczymy o kręgosłup. W związku z tym nasz Tata wziął udział w arcyciekawym wykładzie Doktora Potaczka. Ortopedy, który dwa lata temu oglądał Francia w Zakopanym (to też wartość dodana tego wydarzenia. Można spotkać specjalistów z całej Polski w jednym miejscu). Okazuje się, że nie ma szans na operacyjne leczenie skrzywień naszego Francesca. Żeby ktokolwiek mógł się za to zabrać Franek musiałby ważyć minimum 20 kg (od trzech lat waży w okolicach 11) lub mieć bardziej mięsiste ciało. Wszystko po to, żeby druty prostujące plecy miały się o co zaczepić. W innym wypadku może dojść do przerwania skóry, wielkiego bólu i zagrożenia chociażby zakażeniem. Pozostaje więc nadal rehabilitacja na maksa i sprzęt, z którego żaden nie jest doskonały. Co dalej? Lek. Sma ma nusinersen- lek dedytkowany wyłącznie im. Bardzo się cieszymy i bardzo im gratulujemy tego niebywałego medycznego sukcesu, ale nie możemy być jego beneficjentem. Długo rozmawialiśmy z Panią Doktor Jędrzejowską- naukowcem PAN, która diagnozowała Franciszka sześć lat temu. Pani Doktor powiedziała, że zgodnie z jej wiedzą na ten moment jedynym specyfikiem, który mógłby być podawany Frankowi i który mógłby zatrzymać postęp choroby na aktualnym etapie jest olesoxime, o którym wieść gruchnęła już bardzo dawno temu. Niestety dla nas olesoxime nadal jest w fazie badań klinicznych i w sumie nie wiadomo, jak długo mogą one jeszcze potrwać. Teoretycznie jednak Franek i Krzyś mogliby w tych próbach uczestniczyć, gdyby w ogóle brano ich pod uwagę. Jednak tym, co skreśla nas dziś i w przyszłości jest to, że nie ma na świecie żadnego (!) rejestru chorych na smard1. W związku z tym, nawet gdyby jakieś laboratorium chciało teraz lub w przyszłości poszerzyć rodzaj chorych, to i tak nie mają żadnej oficjalnej listy, wyników badań, stanu zdrowia chorych na smard1, z którego mogłoby skorzystać. 

W związku z powyższym jesteśmy, a jakoby nas nie było. Od sześciu lat mądrzejsi jesteśmy wyłącznie o doświadczenie. Mimo, że obie z Mamą Krisa złapałyśmy doła, że o to właśnie dosięga nas czarna dziura, to jak co roku konferencja pozwoliła nam znów poczuć wiatr w żaglach i trochę zabezpieczyć naszych smardziaków. Tak więc i Frankowski i Krzysztof dzięki przegadanym konferencyjnym godzinom wzbogacą się o kilka sprzętów ułatwiających życie, a Mama Krisa organizuje powstanie mini listy smardziąt, żeby jeśli ktoś, gdzieś, kiedy to, żeby wiedział, że jesteśmy. Jeśli tylko coś uda się w tej kwestii, to zaraz będziemy Wam pisać. 

Żeby jednak nie było tak do końca smutnawo, to napiszę Wam, że konferencja SMA to ogromny ładunek siły, pozytywnych myśli i miłości. W jednym miejscu spotyka się tak wiele, tak bardzo różnych osobowości, dla których wspólny mianownik, jakim jest choroba, powoduje, że dwa dni to zdecydowanie zbyt mało, żeby wszystko obgadać.

 

Wielki świat

Wiem, że się przechwalam, ale nie mogę inaczej. Kiedy zgłaszałam swoją kandydaturę
do udziału w konferencji dla blogerów, działałam w myśl zasady „raz kozie śmierć”. Jak wiecie, kozie się poszczęściło i wraz z Franciszkiem u boku w ubiegłym tygodniu odwiedziliśmy Gdynię. Dlaczego zgłosiłam się na tę konferencję? Co się dzieje na takich eventach dla blogerów? Po co tam pojechałam? Czego oczekiwałam? I czy to dostałam? Dlaczego razem z Frankiem? No to posłuchajcie…

See Bloggers to taka cykliczna impreza tworzona przez blogerów, którzy potrafią już 20160723_110651
wszystko, dla blogerów, którzy tak jak ja, chcą się czegoś nauczyć. Jadąc do Gdyni miałam ściśle określony cel. Pod tym kątem z resztą zapisywałam się na poszczególne warsztaty, których było tyle, że ledwo poskładałam grafik w miarę logicznie! Chciałam w Gdyni poukładać myśli, zaczerpnąć inspiracji. Dowiedzieć się, jak sprawić, żeby w miejscu które tworzę w sieci, było Wam miło. Żebyście zaglądali tu z ciekawością, żeby czytało się przyjemnie. Wiecie, że mam mnóstwo dylematów dotyczących bloga. Tego, jaką funkcję teraz pełni. Tego, czy jest pisany w sposób, którego jego główny bohater nie będzie się w przyszłości wstydził. Czy mi się udało? Tak, a ponieważ do szpiku kości jestem taką matką hormonalną, że ach, to siedziałam głównie w strefie parentingu. Słuchałam blogerek z wielkiego świata, a w mojej głowie, gdzie pomysły na bloga tłoczą się jak przydasie w damskiej torebce, pojawiało się światło. Dużo światła.

20160723_104759Zdradzić Wam tajemnicę? W sensie… Chcecie wiedzieć, jak taka blogerska impreza wygląda od kuchni. No to już tłumaczę. Otóż nie ma ściemy. Blogerki (i blogerzy, żeby nie było, że to feministyczny zlot był) piękni tacy, że fiu fiu. Widać, że wszyscy zainwestowali we fryzjera (Matka Anka także pokonała odrost, a co!). Mnóstwo pyszności takich wiecie eko , takich wymyślnych i ładnych. I nawet była ścianka! Taka dla fotoreporterów i innych. Co prawda nikt Matki Anki nie rozpoznał na ulicy z piskiem, że o maj gad to TA MATKA ANKA, ale za to Frania… już tak. Młodziak był tak podekscytowany spotkaną na plaży Czytaczką, że pół drogi do domu dziwił się, że nawet w Gdyni go znają. Dlatego z resztą tam pojechał. Nie, żeby autografy rozdawać, choć myślę, że to kwestia czasu, ale w nagrodę. Nie wyobrażałam sobie bowiem udziału w takim wydarzeniu bez człowieczka, dzięki któremu tak naprawdę mnie tam zaproszono. Przecież gdyby nie Franc, to… No Francesco rządzi i tyle.

20160723_161257

Przy okazji See Bloggers dostała Matka Anka  od Acer Polska możliwość przetestowania urządzenia 2w1 Switch Alpha12. I w sumie dobrze się złożyło, że Acer Matkę sobie wybrał, bo powiem teraz coś strasznego… Wakacje za chwilę się skończą! No sorry. Nie ma sentymentów. Skończą się i nasz Francesco pójdzie do pierwszej klasy. A pierwszoklasiści już nie ściemniają i przyjdzie pora na naukę z prawdziwego zdarzenia. Już pod koniec ubiegłego roku szkolnego z wychowawczynią Franka uzgodniłyśmy, że Młody będzie korzystał z e-podręczników. Mimo chęci, nie da rady z długopisem, czy kredkami, a założyliśmy sobie, że nasz Franc będzie pełnoprawnym uczniem. Rozpoczęliśmy więc poszukiwanie urządzenia, które mogłoby Frankowi w nauce pomóc. Dlatego acera testował głównie Francesco. Czy mu pasował? Może napiszę tylko, że ja mogłam go wyłącznie włączyć i wyłączyć, a pobawić się dopiero, jak dzieciaki spały, bo przez resztę „komputerowego czasu”, to nawet w jego kierunku spojrzeć nie mogłam, a każda próba pożyczenia kończyła się morderczym spojrzeniem dziecięcia. Ale do rzeczy.

20160722_192131 20160722_192118 20160722_192102

Dlaczego to dobre urządzenie do szkoły?

Jest lekki, co przy respiratorze, ssaku, wózku i Franku ma naprawdę duże
znaczenie. Zdaje się, że jeśli dorzucimy Cioci M. od września do bagażu szkolnego acera, to nawet nie zauważy. Jest cichy. Nie szumi, ani nic. Podobno jest jakoś magicznie i nowocześnie chłodzony. Mniemam więc, że nie będzie rozpraszał połowy klasy. Klawiatura w sam raz dla mięśniaka. Franek nieźle radzi sobie z pisaniem na komputerze. Jednak klawiatura przy standardowym laptopie jest dla niego zbyt szeroka. Ta tutaj jest mała i zgrabna, do tego, kiedy ręce się zmęczą, można ją pochylić pod kątem 45 stopni, a kiedy Pani Ania już totalnie przegnie z dyktowaniem regułek na polskim, wtedy klawisze siup odczepiamy i mamy… tablet. Francesco przezadowlony. Zna już zasady działania takich urządzeń, więc po tym śmigał jak szalony. Fajnym rozwiązaniem jest stópka, podpórka, którą można regulować kąt oparcia ekranu. To ważne, bo Franek siedzi na różnych wózkach i przy każdym ma inny stolik. Jest więc możliwość dostosowania wysokości ekranu do pozycji Franka. To wielki plus. Bateria trzyma długo, wystarczy więc i na klasówkę i na popisy przed kolegami, bo założę się, że i takowe będą.

Myślę więc, że byłoby to dobre rozwiązanie od września dla Franka. Tym bardziej, że dzięki funkcji tabletu może spokojnie malować, a odczepiana klawiatura mocno odciąży jego dłonie.

20160723_163527(0)

No dobra. Było rzeczowo. A teraz moja kolej. Padniecie! Acer jest dobry, bo po pierwsze 20160723_163525(0)primo pasuje do torebki- nie tylko rozmiarowo, ale także wizualnie- jest po prostu śliczny. Po drugie primo ma podświetlaną klawiaturę- ja ze starej szkoły jestem i mnie pisanie na tablecie nie leży, a kiedy już nocą na chwileczkę pożyczałam komputera Franka („mamo, a ja jestem dorosły, bo spójrz piję sobie kawkę i pracuję na laptopie, jak ty!”), to wtedy na spokojnie mogłam sobie klikać- acer ma podświetlaną klawiaturę- także ładną. A po trzecie primo. Ultimo. Na See Bloggers zadałam szyku nie tylko włosem bez odrostu, ale nowiuśkim talbetolaptopem- takie combo Matka Anka- blogerka parentingowa (czyli, że o dzieciach), urodowa (no bo bez odrostu), modowa (bo w sukience ofkors), kulinarna (bo coś tam jednak jadłam) i techniczna- ze switch alpha pod pachą.

Czy warto było się wybrać na See Bloggers? Pewnie, że warto. Mam teraz tak poukładane w głowie, że aż sama jestem z siebie dumna. Gdynia jest przepiękna, spędziłam tam z Frankiem cudny czas. Podejrzałam, jak pracują inni, pogadałam, pośmiałam się i… wróciłam do domu. Do Leosia i Męża. Do pełnego kosza z praniem i toną prasowania.

A w temacie prasowania… jacyś chętni?