Mało nas, mało nas do pieczenia chleba

Gdyby ktoś zajrzał do nas w porze kąpieli, mógłby się delikatnie zdziwić. W stojącej na środku pokoju wanience kąpie się Leon. I co ten Leon? Wykonuje aktualnie jakiś tryliard kopnięć na minutę, a w czasie kąpieli uruchamia opcję „zapas” i zwiększa ilość ruchów do dwóch tryliardów. W związku z powyższym wokół wanny roztacza się jezioro, chronione morderczym wzrokiem Matki Anki, kierowanym w męża swego, który z zamiarem rozniesienia jeziora po całym domu, dumnie kroczy przez środek. Fikającego Leona obserwuje usadzony w swoim fotelu Franek, któremu na potrzeby zdrowia oczu i głowy chwilę wcześniej zarządziliśmy koniec komputera. Franek nie jest więc przyjaźnie nastawiony do rodziców, więc z całą mocą swojej złośliwości połączonej z wdziękiem osobistym rozśmiesza Leona, a w dowód braterskiej wdzięczności otrzymuje trzeci tryliard kopnięć. Wyjmowany z wanny Leoś ogłasza strajk i włącza najgłośniejszą z syren, do strajku przyłącza się Francesco, bo przecież nie ma jak bracia i respirator, który w ramach solidarności z wentylowanym nie nadąża z parametrami. Dla złagodzenia atmosfery Mama i Leon zostają eksmitowani do kuchni na karmienie i sen, a Tata przejmuje stery kąpieli nad Francysiem. Potem następuje zmiana i Tata wozi Leosia, a Mama przebiera tasiemki Franka. W tak zwanym międzyczasie posyłamy sobie szereg uprzejmości w stylu: ale weź ten ręcznik i ile razy można powtarzać i po prawie dwóch godzinach walki Młodszak śpi, zaś spacyfikowany Starszak leży na kanapie. Rodzicom pozostaje jeszcze tylko ogarnięcie ubrań, ręczników, podłogi, wanienki i buziak odstresowujący i mogą z ulgą paść na twarz.

Dziś po kąpieli Franio leży i myśli. Stęka i sapie. Kląska i chrząka. I nagle oznajmia:

-A ja to chciałbym mieć jeszcze brata i siostrę.

ehehehehehehehehe. Serio?

Smak miłości

Historia spotkania Frankowych rodziców jest banalna, jak miliony innych. Wiecie- klub, tańce, sobota. Matka Anka (znaczy wtedy, to jeszcze Panna Anna) wybrała się z koleżanką Barbarą na miasto. Poszły do klubu i przyczepiło się do nich dwóch beznadziejnych i niefajnych. I chodzili i nagabywali i nie byli zbyt mili. Dlatego dziewczyny wzięły się na sposób i stosując miliard uników dosiadły się do stolika obok, gdzie siedział on- przyszły Tata Franka. Jakoś tak się fajnie rozmawiało (no oczywiście, że opowiadał o tym, że jest zakochany w swoich siostrzyczkach i pokazywał ich zdjęcia, a annowy instynkt pikał jak szalony) i zabrał ten jeszcze nie tata Pannę Annę na najgorszą zapiekankę w życiu, a potem na herbatę. Serio! Nad ranem, kiedy już świtało piły Panna Anna i jej koleżanka Barbara herbatę jakimś cudem wydębioną od zmęczonej obsługi klubu. A potem pierwsza randka, którą był obiad i potem następna i tak mężem Panny Anny ów młodzian został.

A napisałam to dlatego, że słyszę wczoraj, jak chłopaki deliberują w łóżku: „Tato, a jak Ty i Mama się spotkaliście?” I opowiada Tata, że było spotkanie, że był klub, w którym pił piwko i jadł chipsy, że poszli na zapiekankę, że potem na obiad. I że ona taka ładna była i się tak uśmiechała ciągle i jadła te zapiekankę i ten obiad i że dużo rozmawiali, a potem poszli na spacer i na następny i dali sobie buziaka i została jego żonką. A wszystko to oczywiście okraszone ochami i achami w romantycznej scenerii księżyca w pełni, dusznych wieczorów i spadających gwiazd.

Wzruszyła się Matka Anka okropnie. No bo Tata Szymon tak ładnie to pamiętał, chciał, żeby Franio miał fajny obraz pierwszego spotkania i tak się starał i podkręcał efekty romantyczności i takie tam.

Franio słuchał z uwagą. Przytakiwał, uśmiechał się czule, dziwił i nie przerwał ani na chwilę. Po czym zapytał:

„Tato, a te chipsy, które jadłeś w klubie to były solone, czy paprykowe?”

Mój mały romantyk.