Kwestia czasu pozytywnie

Chociaż bardzo się staramy choroba dopada Frania coraz częściej i coraz mocniej. Zbieram się właśnie do wpisu, w którym chciałabym Wam opowiedzieć o naszych planach na najbliższe kilka miesięcy, o decyzjach, które z trudem musieliśmy podjąć i o nadziei, której ciągle szukamy. To nie będzie radosny wpis. Będzie o czasie. O tym, jak jego upływ, ma wpływ na życie Franka. W zasadzie mam ten wpis gotowy w głowie i już miałam go dodać, kiedy stało się to, co za chwilę Wam pokażę.

Rozmawialiśmy kiedyś z Franiem o jego ograniczeniach. Tych, które spowodowała choroba. Francyś powiedział wtedy, że oddychać nie musi, ale najbardziej to chciałby chodzić. Bo gdyby chodził, to wtedy mógłby pójść i zjechać na prawdziwej zjeżdżalni wodnej. Tak jak Tata, czy Ciocia M. To było bardzo, bardzo dawno temu. I choć cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną, to wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. Że Franek wcale nie będzie musiał umieć chodzić, żeby móc spełnić swoje wodne marzenie. Rozmawiałam już nawet z ratownikami na jednym z basenów, czy technicznie można byłoby taką sprawę załatwić. Za nic w świecie nie chciałabym narazić Frania na niebezpieczeństwo – to raz, a dwa to wszystkie wątpliwości, jakie w tej kwestii się pojawiały, były słuszne. Franek przecież jest na stałe podłączony do respiratora, ma rurkę tracheo, jest tak bardzo wątły, że samodzielny zjazd w ogóle nie wchodziłby w grę, a jeszcze moment wjazdu do basenu – przecież wpada się tam zazwyczaj z takim impetem, że ojacie. Czas. Potrzebny był czas i cierpliwość.

I tak oto kilka dni temu, za sprawą gościny mojej koleżanki Marty stało się to, co stać się miało. W końcu udało się znaleźć- zjeżdżalnię na tyle wysoką, że atrakcyjną, z podgrzewaną wodą i płytkim brodzikiem i taką, że nie jeśli się nie chce, nie wpada się do niej z impetem. I najbardziej żałuję tego, że przez moment pomyślałam, że może jednak się nie da. Na szczęście nie miałam racji:

 

Franklin a’la Phepls.

Tak jak obiecaliśmy drugi wypad basenowy doczekał się swojego filmu dokumentalnego. Główną rolę gra oczywiście Franek i jego szalone nogi. Proszę zwrócić uwagę na nonszalancko trzymany smoczek, który służył wabieniu dziewcząt w wieku do lat dwóch. Dzisiaj było dużo łatwiej i dużo sprawniej niż ostatnio. Pokusiliśmy się także o próbę zjazdu na maleńkiej zjeżdżalni, ale ponieważ w akurat w tym ekscesie Franklin potrzebował asysty obojga rodziców, nie posiadamy materiału dowodowego. Następnym razem koniecznie musimy zabrać ze sobą dokumentalistę. Po powrocie do domu jedyne na co Młodzieniec miał siłę, to kolacja i teraz śpi jak aniołeczek.

No i te rączki w górze…

 

 

Franciszek pływający.

Zrobiliśmy dzisiaj coś szalonego, ekscytującego, nowego, niesamowitego i nierealnego. Pojechaliśmy do aquaparku. Całą rodziną. We trójkę.

„Ale z respiratorem sienieda droga pani!” – no to wszystkim sceptykom udowodniliśmy, że sieda. 🙂

Do wyjazdu podeszliśmy bardzo profesjonalnie. Najpierw zapytaliśmy Szefów Parku Wodnego, czy na basen można wnieść respirator. Przyznam, że Pan, z którym rozmawiałam przez telefon nieco zaniemówił. Jednak kiedy wytłumaczyłam mu, że respirator jest mobilny, że nic do wody z niego nie wycieknie i że będziemy grzeczni, uznał, że nie widzi przeszkód. Spakowani zatem jak na wojnę, z toną gazików na wymianę, z filtrami, tasiemkami, cewnikami i innymi niezbędnymi akcesoriami basenowymi tuż po śniadaniu pogoniliśmy się moczyć.

Muszę przyznać, że wszystko zorganizowane jest tam na medal. Dla niepełnosprawnych jest oddzielna szatnia z dużą przebieralnią i łazienką i oddzielne wejście na basen. Co prawda przewijak jest tylko w części ogólnej, ale nie był to dla nas żaden problem. Niepełnosprawni korzystający z wózków inwalidzkich mogą skorzystać z wózków basenowych (żeby nie wwozić piasku, itp. z zewnątrz). Jednak  już dziś wiemy, że gdyby w przyszłości Franek miał korzystać ze specjalistycznego wózka- nie byłoby problemu, żeby wjechać nim na halę basenową- wystarczyłoby, by panie, które sprzątają użyczyłyby środka do dezynfekcji kół.

A co z rurką? Nie jesteśmy kamikadze. Zanim zabraliśmy tam Franka- zrobiliśmy rekonesans. Wiedzieliśmy, że jest tam brodzik na tyle płytki, by Frankowi sięgał maksymalnie do klatki piersiowej i wystarczająco głęboki, by Dziedzic miał frajdę. I udało się. 🙂 W czasie całego dwugodzinnego pobytu Franek ani razu nie zażądał odsysania. Gazik (i to tylko z racji rodzicielskiej nadgorliwości) wymienialiśmy raz. Francesco w brodziku z nosorożcem czuł się jak ryba w wodzie. Jednak największą atrakcją były inne dzieci. Te biegające, te z samochodzikami, te zjeżdżające na zjeżdżalniach, te pryskające wodą. Dziedzic wszystko uważnie obserwował i rozesłał siedem i pół miliona buziaków współtowarzyszom wypadu.

Respirator zapakowaliśmy w jego standardowe etui, zabezpieczyliśmy przed wodą, stał zawsze na ręczniku i zawsze w odpowiedniej odległości od wody i od szaleńczo biegających maluchów. Najzwyczajniej w świecie uważaliśmy na niego tak, jak pozostali rodzice na kamery, aparaty i komórki.

Żebyście widzieli, co Frankowe nogi robiły po wodą. A pupa! Albo ręce! Zdecydowanie będziemy to powtarzać.Tym bardziej, że na basenie to i apetyt dopisuje i marudzić nie ma czasu. Ja tu gadu-gadu, a zdjęcia aż piszczą, żeby je dodać na dowód. Na dowód, że sieda.

Franek poleca: Kaliski Park Wodny- wycieczka pierwsza:

 

 

Z wypadu numer dwa przywieziemy film. 🙂