Przygoda, przygoda…

Torba numer jeden: zapasowa rura do respiratora, opakowanie gazików, tasiemki na zmianę, filtry, rurka tracheo (na wszelki wypadek), rękawiczki jałowe, cewniki, ubrania F., pieluszki, chusteczki- wszystko w ilościach hurtowych.

Torba numer dwa: kaszka, mleko, blender, zupki, deserki, ulubiona miska, ulubiona łyżka.

Torba numer trzy: ssak, kabel do ssaka, cewniki.

Torba numer cztery: rodzicielskie fatałaszki

do tego:

ambu, klinik pod pupę (żeby się kręgosłup nie krzywił), ulubiona żyrafa, albo pięć, kocyk z żyrafą, bajki na drogę, buty na zmianę.

Dlaczego?

Od jutra do poniedziałku Dziedzic zdobywa świat. Dokładniej- Warszawę.

Z tej okazji (wiem, nie powinnam)- pierwszy raz od około ośmiu (!!!) miesięcy bez wyciskania, masowania, ułatwiania, naciskania i namawiania Franciszek samodzielnie napełnił pieluchę. Konkretem. Znaczy to, że i dieta sprzyja i mięśnie brzucha mają się całkiem nieźle…

 

 

 

5 myśli w temacie “Przygoda, przygoda…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *