Matka Anka delegacyjna

Tak się złożyło, że wyjechała Matka na wakacje. Tfu! W delegację. Wyjechała i wróciła już, bo przecież czas pędzi jak oszalały, a od powrotu Matki wydarzyło się już tyle, że książek z pięć o przygodach Matki na łonie rodziny można napisać. No, ale wracając do tematu. Otóż była Matka w delegacji. Trzy dni! Wiecie, co to oznacza? Tak, dokładnie to, co myślicie – łazienkę tylko dla siebie, łóżko tylko dla siebie, ba! pokój cały tylko dla siebie i dwie długie nieprzerwane niczym senne noce. Jeszcze tylko dodam, że to był Kraków i już prawie możecie mi zazdrościć. Chłopcy na tę okoliczność zaopiekowani przez Tatusia jedynego i niezawodną Ciocię M. Mogła więc Matka oddać się w pełni krakowskiemu smogowi. Owszem, miał ów wyjazd kilka minusów. Piszę, żebyście mieli pełen obraz tych dni. Nie, że drinki z palemką i spa, tylko miliony wypowiedzianych słów, uściśnięte dłonie i rozdane wizytówki. Dlatego Kraków widziała Matka głównie zza okna samochodu, ale na szczęście mieszkała tuż obok Smoka, a i praca była tuż zaraz, więc mogła Matka na piechotę się obok gadziny przejść. A i kolację na Rynku zaliczyła Matka. Już słyszę te westchnięcia, że wszystko wszystkim, ale spokojnego snu i łóżka na wyłączność, to Matce spora część czytających zazdrości. Zmieni się to, bez obaw i cierpliwości, tylko dotrwajcie do końca tego wpisu.

15135518_1233120193440341_1066382453_n

Dotrwajcie, bo tymczasem w domu…

Tymczasem w domu, a raczej przez dom przeszło zło. Zło nazywało się jelitówką i położyło kolejno mężczyzn wszystkich i ukochaną M. Został więc Tatuś jedyny na polu bitwy dobrym słowem telefonicznym przez Matkę wspierany. Synkowie pokazali, co to jest szkoła życia i męski trup ścielił się gęsto. Wyobrażacie to sobie? Trzech chorych mężczyzn w jednym domu. Trzech. Serio. Brzmi groźnie, prawda? Nie wyglądało to dobrze z ich perspektywy, kiedy opowiadałam, że wieczór taki ciepły i właśnie wracam do domu, do pokoju, który ktoś za mnie posprzątał, po kolacji, którą ktoś za mnie zrobił i do łóżka, z którego nikt mnie nie wygoni. Była to wielka próba dla naszej rodziny. Ba! Wielka to była próba dla naszego małżeństwa, bo mąż mój, choć w świecie znany ze swej dzielności i odwagi, cierpliwość stracić potrafi. Ale powiem Wam, że karma to świnia. I wraca. Bo w czasie, kiedy Matka smsami z przyjaciółką śmieszki heheszki z męża urządzała, że oto hoho sprzątać musi i haha prać musi i hihi rosołki gotować i hehe, że szkoła życia i huhu, że ma za swoje grzech wszystkie, karma już wiedziała, że wróci…

I wróciła.

Matka wróciła późnym wieczorem i przywitały ją trzy bladozielone lica ledwo dyszące na kanapie. Lica nieco ożywiły się na widok Matki, ale stać je było tylko na „w końcu jesteś”, bo padli jak dłudzy, wiedząc, że oto wróciło bezpieczeństwo. Ranek po powrocie spędziła Matka na usuwaniu bakterii i zarazków z otoczenia swoich chłopców. Oni powoli dochodzili do siebie, a Matka choć umordowana wyjazdem, cieszyła się na widok powrotu rumieńców na ukochanych licach. Ale do karmy wracając. No to wróciła też i karma. Tutaj z apelem do Matek wyjeżdżających: nigdy, przenigdy nie śmiejcie się z mężów, którym przyszło walczyć z niemocą domową w czasie Waszych wyjazdów. Nie ma sensu. Oto bowiem kolejna noc była dla samopoczucia Matki przełomowa i dopadło ją to, co miało dopaść. Z kumulacją. Siedziała więc Matka w kocyk zawinięta i modliła się o śmierć cichą i bezbolesną. A karma siedziała w kącie i chichotała.

Nie ma więc w sumie już powodów, żeby Matce zazdrościć trzydniowej krakowskiej delegacji. Bo ostatecznie od tygodnia jest Matka na urlopie szumnie zwanym wypoczynkowym i próbuje wydobyć z przeziębień, chorób, kaszlu i kataru swoich chłopców. Próbuje- to słowo klucz.

Ale o tym powinien powstać zupełnie oddzielny wpis…

3 myśli w temacie “Matka Anka delegacyjna

  1. Matko Anko walcz dzielnie o zdrowie swoje i swoich dzielniaków 😉 Przesyłam smocze uściski z Krakowa :*
    Ps. W Krakowie to my nie mamy nie chadzamy na Starówkę tylko na Rynek 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *