Mróweczka, pszczółka i… słoń

Od kilku tygodni w naszym domu gości wymyślona przez Franka fajna tradycja śniadaniowa. Otóż Franciszek w czasie śniadań rodzinnych każdemu nadaje różne role i trzymając się konwencji, zwracamy się do siebie wymyślonymi przez niego pseudonimami. Nie ma w tym nic dziwnego, powiecie. Teoretycznie nie, ale spójrzcie na to ze strony Matki Anki… Przez pewien czas spisywałam nadane nam role. Oto, jaki obraz rodziny wyłania się ze wspólnych posiłków:

Franio bywa:mróweczką, wyścigówką, motylkiem, ptaszkiem, kapitanem, samolotem, Zygzakiem McQueen

Tata Franka bywa:wiewiórką, komarem, pszczółką, pieskiem, kotkiem lub opcjonalnie Dustym (z „Samolotów”)

A Mama? Otóż powiem Wam, kim bywa Mama:

HIPOPOTAMEM, SŁONIEM, NOSOROŻCEM, KRÓWKĄ opcjonalnie niebieską Porszaczką (ale to tylko, kiedy chłopaki też są postaciami z kreskówek).

Ja wiem. Wiem, że z dietą u mnie ostatnio na bakier. I że ta figura to już nie to samo, co pięć lat temu. No, ale doprawdy słoń? Słoń? Własne dziecko mi to robi. Że już nie wspomnę o tym, jak są skonstruowane dialogi:

-Mróweczko smakuje Ci śniadanko?- pytam usłużnie.

-Tak mamo słoniu!

-A Tobie pszczółko?

-Tak żonko słoniu.- oczami wyobraźni spójrzcie na miny swoich mężów, partnerów, konkubentów, którzy bezkarnie, w czasie śniadania mogą zwracać się do Was per słoniu. No właśnie.

albo

-Mamo słoniu!

-Tak synku mróweczko?

-Jedz więcej chlebka, bo jesteś wielkim słoniem!

lub

-Mamo! Zobacz jestem mróweczką malutką, zobacz jak spaceruję -przesuwa paluszkami po blacie imitując drobne kroki mróweczki -Mamo, a jak robi słoń?- staram się z ręki zrobić trąbę i wydąć jak słoń -Nieee…. Mamo! Słoń robi wielkie kroki, bo jest ciężki i duży.

Dziękuję, do widzenia. Idę na detoks. Może też zostanę mróweczką.