Zabawy respiratorowe

Wiem, że nasze życie nieco odbiega od życia normalnych rodzin. Ba! Zdaję sobie sprawę z tego, że odbiega także troszkę od respiratorowych familii. No, ale co poradzić. Zawsze byliśmy lekko szurnięci. Dlatego, jak zwykle, przeczytajcie ten wpis z lekkim przymrużeniem oka.

Do zabaw respiratorowych potrzebny jest jeden respiratorowy synek i dwoje niepoważnych dorosłych, opcjonalnie rodziców. Zaczynamy:

1. Ganiany.

Ganiany z respiratorem to dopiero frajda! Nie, nie gonimy respiratora. Bawimy się w ganianego całą rodziną. Z racji gabarytów ładni mają łatwiej, więc mama ucieka z Dziedzicem na rękach, a tata z respiratorem w ręku ich gania. Ponieważ rura ma nieco ograniczoną długość, to tata zwykle siedzi nam na plecach niemal, ale my jesteśmy takimi spryciarzami, że jeszcze nigdy nie udało mu się nas złapać.

2. Chowany.

Tu jest nieco trudniej. O ile z kryjówkami w naszym domu nie ma większego problemu, to technika nam nie sprzyja i choćbyśmy się skryli a najciemniejszym kątku świata, to sapanie respi zawsze naprowadzi tatę na naszą kryjówkę. Na szczęście na czas chowanego tata (z racji wieku chociażby) ma nieco słabszy wzrok i baaaaardzo słaby słuch, więc prawie zawsze zaskoczymy go swoją kryjówką.

3. Piłka.

Teoretycznie mamy zasadę, że w naszym domu w piłkę się nie gra. Teoretycznie. Bo praktycznie, to raczej nie posiadamy szaf pełnych kryształów, więc potencjalne szkody majątkowe nam nie grożą i w piłkę to u nas się gra. Oj gra się… I choć pewnie trudno Wam w to uwierzyć, to nasz niechodzący, nieznacznie ruszający stopami synek jest rewelacyjnym piłkarzem. Tylko ręcznym. A biorąc pod uwagę ostatnie sukcesy szczypiornistów i szczypiornistek bardzo się cieszę, że Franio przejawia taki talent.

A Wy? W co lubicie się bawić ze swoimi pociechami?

Okiem Franciszka

Mama w tym tygodniu miała przechlapane! Mówię Wam! Ja i Tata byliśmy chorzy. Bardzo. Mój Doktor co prawda powiedział, że osłuchowo jest nieźle i że nie ma co siać pani Ki, ale wolałem się zabezpieczyć i razem z tatą trochę tej pani Ki posialiśmy. Tylko nie wiem, kto to jest ta cała Pani Ka. Mama musiała biegać bardzo szybko i ciągle i robić nam herbatkę i czytać bajki i przygotowywać lekarstwa. Co chwilę mówiła, że „chyba oszaleję z tymi moimi chłopakami”, ale jak tak na nią dzisiaj patrzyłem w czasie obiadu, to na szczęście nie- nie oszalała. Do końca się jeszcze nie zdążyłem zorientować, ale mama coś mówiła cioci przez telefon, że dobrze, że tak rzadko chorujemy, bo dwaj chorzy faceci w domu, to jest ponad jej siły. W ogóle nie wiem o co jej chodzi! Przecież jak tylko wracała z pracy, to mogła robić wszystko to co lubi. Na przykład zupkę albo pranie. No, ale za kobietami to jednak człowiek nie nadąży.

Żeby jednak tak do końca nie bagatelizować tego mojego chorowania, to muszę Wam powiedzieć, że jednego wieczora to była ostra jazda. No tak przynajmniej mówił tata. Podobno, jak tylko poszedłem spać respirator oszalał! Zaczął pikać alarmem, że mam słabą wentylację minutową. To znaczy, że moje płucka nie dostawały takiej objętości, jaka jest mi potrzebna. Mama szybko podłączyła mi pulsoksymetr i jak tylko razem z tatą zobaczyli, że moja saturacja spada poniżej 90, to od razu podłączyli mi koncentrator tlenu. Na szczęście Doktor Help pomaga rodzicom z tym całym sprzętem, bo gdyby nie on, to byłaby kompletna klapa! Mama mówi, że jak mi ta cała saturacja spadła to się zrobiłem taki szaro-zielony, jak żabka. Ale śmieszne, co? Chociaż tata mówi, że jak się robię szary, to nie jest im do śmiechu. Wolą, kiedy jestem rumiany. Podobno całą noc miałem podłączony ten koncentrator i dzięki temu lepiej mi się oddychało. Ale rodzice i tak się nie wyspali! W sumie to nie wiem, dlaczego. Podobno ciągle sprawdzali saturację i czy jestem już rumiany.

A tak w sumie, to nie ma sensu chorować. Mam szlaban na podwórko, na ciocię logopedkę, na ciocię od integracji sensorycznej i co najgorsze- na basen! No i na dodatek muszę brać takie obrzydliwe lekarstwo, które w ogóle nie smakuje jak płatki z mlekiem. Dlatego postanowiłem, że zdrowieję i dzisiaj mam się już całkiem nieźle. Rodzice zabrali mnie nawet do Dziadka Ksero i mogłem z Dziadkiem dawać barankom i kózkom chlebek! Ale im smakowało.

Podsumowując zatem, u nas już całkiem nieźle. Mama była trochę zmęczona, więc już wczoraj uznaliśmy z tatą, że nie ma co jej zawracać głowy i przespała całe popołudnie. Mam nadzieję, że nie jesteście na nią źli, że się tak długo nie odzywała. No, ale z kobietami to już tak jest- jak mówią, to nie mogą przestać, a jak przestaną, to strach zapytać- dlaczego.

Bardzo mocno Was ściskam,

Franciszek.