Płonące oskrzela

Od soboty walczymy z zapaleniem oskrzeli. Walczymy, phi. Franio walczy. To może od początku:

noc z piątku na sobotę: zatkała się rura. Zieleńcem takim, brzydkim glutem. Okrutnym takim wstrętnym, który postawił na nogi cały dom i zagwarantował nam bezsenność.

noc z soboty na niedzielę: Już z antybiotykiem i diagnozą Doktora Opiekuna. I z temperaturą 39 stopni i z ambu przy szyi bez przerwy. I jeszcze z objętościami na respiratorze takimi, że aż tata z niedowierzaniem kręcił głowa.

niedzielny poranek: przyniósł obniżoną odporność i wymianę rurki. I to był trochę strzał w dziesiątkę, bo rura była w środku oblepiona szaloną zielenią tak, że to aż dziw, że Franio tak dzielnie dawał radę.

niedziela w całości była już mocno poprawna, a to pewnie za sprawą Babci Goshi i Dziadka Ksero, którzy przyjechali na ratunek z rosołem za pasem i całą gamą atrakcji, łącznie z pieczeniem pączków. Jak wiecie, Dziedzic jest już wybitnym kucharzem, więc pomysł Babci był najatrakcyjniejszym z możliwych.

Dziś, w czwartek forma Frania wyraźnie blisko swoich najlepszych rejestrów. Co prawda wymaga jeszcze wzmożonego odsysania, a parametry respiratora ciągle podkręcone, ale Doktor widzi już światełko w tunelu i wspomina nawet o końcu antybiotyku.

Chyba ugasiliśmy te oskrzela jakoś.