Fryzjer a kwestia zaufania.

Zainspirowana tym wpisem u Leona———–> klik klik, oraz sugestiami Cioć i Wujków, że nam Dziedzic nieco zarósł, postanowiłam zabrać syna do fryzjera. Powiem tak: jeśli chcecie na pół dnia stracić zaufanie swojego syna, najlepsza będzie wizyta w salonie fryzjerskim. Na początku było nawet przyjemnie, bowiem Franek niczego nie podejrzewając mrugał, śpiewał i tańczył byleby tylko zobaczyć iskrę zachwytu w oczach Pań Fryzjerek. No a potem nożyczki poszły w ruch. I już nie było tak słodko.

Było strasznie:

I źle:

I smutnawo:

Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że jestem prawie pewna, że wszystko było na pokaz. No bo jak można płakać z nieszczęśliwości wielkiej przez siedem sekund, żeby w ósmej machać papa i rozsyłać buziaki?! A Francesco tak robił! Za to efekt jest powalający i choć na poniższych zdjęciach nie będzie tego widać, bo ku mojemu ubolewaniu Franek coraz mniej lubi być fotografowany- wygląda czadersko! Krótko ścięte boki i to grzywko-irokezo-coś. Pierwsza klasa! Normalnie rock, style i szał. To już nie jest Franuś. To zdecydowanie Franciszek. Bardzo proszę: