Terroryzm kanapowy.

Gdyby tak spojrzeć ogólnie, to Franek jest całkiem grzecznym chłopcem. W zasadzie od narodzin taki był- niewiele płakał, za to bardzo szybko zaczął się uśmiechać. Jest jednak coś, na co zapracujemy w końcu sobie sami. Terroryzm kanapowy.

Terroryzm kanapowy to zjawisko najczęściej występujące w domach, gdzie najważniejsza kanapa okupowana jest na stałe przez bardziej lub mniej sprawną latorośl. Wśród znawców tematu (czyt. rodziców) trwa dyskusja, czy owo zjawisko to efekt pola wytwarzanego przez materiały zużyte na kanapy, czy raczej wynik zderzenia woli zarządzania domem z niespotykanym wręcz talentem managerskim użytkownika kanapy. Im użytkownik młodszy, tym łatwiej nad terroryzmem zapanować. Jeżeli rodzice zbyt późno zorientują się, z czym mają do czynienia, grozi to wyhodowaniem pod własnym dachem i na (kiedyś) własnej kanapie rasowego terrorysty kanapowego.

Terrorysta kanapowy charakteryzuje się m.in. pokazowym duszeniem się na zawołanie, łzami wielkości piłek do tenisa, odłączaniem się od respiratora, wymuszaniem za pomocą krzyków i żali na obiekcie terroryzowanym zachowań mających na celu zaspokojenie potrzeb terrorysty.

Póki co dusimy terroryzm w zarodku. Terrorysta jednak nie poddaje się i szuka nowych możliwości terroru. Wśród sojuszników ma babcie i dziadków („no, ale dlaczego mu tego nie dasz/podasz/podniesiesz/przyniesiesz/pokażesz?”, „weź go na ręce, przecież to dopiero 756 raz w tej godzinie”), ciocie („jaki on śliczny/grzeczny/miły- proszę prezencik”) i wielkie niebieskie oczy („a ja tak patrzę na ciebie mamusiu pięknie, więc zabierz mnie ze sobą, dobrze?”). Nie poddamy się jednak bez walki, choć wiemy, że będzie ona trudna i nie obędzie się bez ofiar.

Francesco już dawno zorientował się, że pozwalamy mu na sterowanie sobą. I na nasze nieszczęście próbuje coraz bardziej. W myśl zasady: „dali palec, to biorę rękę”. Wkroczenie w fazę ukracania buntu niespełna dwulatka uważam za otwarte!

***

Tymczasem po wczorajszej nieszczęśliwości  ani śladu. Tak jak można było się tego spodziewać Dziedzic odsypiał trudy nocy. Tym samym drzemka regeneracyjna trwała dziś pół dnia. Cokolwiek wczoraj było Franklinowi na szczęście już sobie poszło.Wieczór spędziliśmy na łaskotkach, buziakach i przytulakach. Franklin zasnął siedem sekund po położeniu na prawy boczek, a po dwóch godzinach SAM (mimo kołderki) przewrócił się na plecy. Dobranoc!

 

Nieszczęśliwość.

Płacze. Dwie godziny bez przerwy. Respirator ok. Brzuch nieco wzdęty- dostaje espumisan dla dzieci. Płacze nadal. Nie chce leżeć na boku lewym, ani na prawym. Nie chce leżeć na plecach. Siedzieć też nie chce. Noszony nie chce być także. Płacze cały wieczór, więc zasypia z płaczu, bez kąpieli. W nocy płacze także. Przez sen lub na jawie, kiedy jest budzony. Płacze. Z bezsilności płaczemy razem. W kupie raźniej przecież.

W końcu nad ranem wtuleni w swoje zapachy, zmęczeni zasypiamy mocnym snem. Ranek wita nas uśmiechem od ucha do ucha i gadaniem na potęgę.

 

To była długa noc.

 

Czy mógł mu zaszkodzić szpinak?