Koszmar z jajem w tle.

Czy niespełna dwulatek może śnić? Nasz śni. I to od jakiegoś czasu niezwykle intensywnie. Zazwyczaj musi mu się śnić coś dobrego, bo uśmiecha się, śle buziaczki, mówi „tata”. Obstawiamy, że wtedy śni o Cioci Ani Rehabilitantce lub w ostateczności o frytkach z wiadomej sieci fast food. Jak każdemu jednak, także i Frankowi zdarzają się koszmary. Dziś w nocy byliśmy ich czynnymi uczestnikami. Franuś rozpłakał się przez sen przed pierwszą. Standardowo zmieniłam mu pozycję, próbowałam dać pić, sprawdziłam respirator. To niestety nie pomagało i biedaczysko lał łzy na potęgę. Ponieważ trwało to niepokojącą chwilę, wzięłam Franka do naszego łóżka. Tata głaskał po głowie, ja myziałam po pleckach. Zazwyczaj to pomaga, ale tym razem koszmar musiał być naprawdę straszny, bo Dziedzic za nic w świecie nie mógł się uspokoić. Im bardziej próbowaliśmy go utulić, tym większy był jego żal. Zastosowaliśmy więc inny sposób: postanowiliśmy wybudzić Francesca, rozbawić i uśpić. Jednak Młodzieniec sen miał tak bardzo twardy, że nie mogliśmy go ocucić. Płakał i żalił się, aż serce pękało…

Koniec końców Frankowy tata wziął żyrafową kołdrę, opatulił w niej syneczka i bujał się, tuląc go mocno do siebie. Trwało to dobre pół godziny, zanim Franco poczuł się bezpiecznie i wtulony w tatusia zasnął. Tym samym nie pozwoliliśmy już wrócić mu w koszmarne rejony łóżeczka i dopiero nad ranem Dziedzic na własne życzenie i z tęsknoty za Panem Żyrafem powędrował na swoje posłanie.

Jaki mógł być powód Frankowego koszmaru? W zasadzie nie wiemy. Przeanalizowaliśmy cały poniedziałek i naszym zdaniem nie wydarzyło się nic, co mogłoby doprowadzić podświadomość Franka do takiego stanu. Wręcz przeciwnie dzień był całkiem udany, a szczęścia dopełniła długa relaksująca kąpiel. Tym samym mocno niewyspani jedliśmy dziś śniadanie, ale to już opowieść na kolejny podpunkt…

Z cyklu: Śniadanie Mistrza:

-Francesco śniadanie! – zakrzyknął tata znad patelni, z której wydobywał się przecudny zapach jajecznicy ze szczypirokiem

-Błła- odpowiedział syneczek i posługując się mamą, powędrował do kuchni.

A w kuchni cuda- wianki! Jajecznica, herbatka w dorosłym kubku i fotel czekający na małego Dziedzica. Jednak co to? Protest? Łzy? Chowanie głowy? Lament? Obraza?

-Dlaczego płaczesz synku, nie smakuje Ci?- zmartwiła się mama.

-Franek, jedz nie żartuj chłopie- mobilizował po męsku tata.

-A może kaszkę? Nie? Owoc? Też nie… Kisiel? Nie.- mama jak zwykle dawała sobą sterować.

-Franek! Śniadanko. Raz.- stanowczo zażądał tata.

Na nic się zdały metody wychowawcze a’la zły i dobry policjant. Franciszek odmawiał spożywania jajecznicy i już. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa- dziecię nie zje, dojada mama. I już chwyciła za widelec i już zaczęła pałaszować śniadanko… Kiedy nagle… Co to? Ożywienie na licu Franciszka. Coś jakby na kształt apetytu zaczęło się pojawiać. Kurczę, a może ostatnia próba?- pomyślała mama. Ostrożnie nabrała jajo na widelec, z duszą na ramieniu podsunęła Dziedzicowi do paszczaka, a ten… Otworzył usta i je. I zjadł. Wszystko. Jajecznicę z dwóch jaj na masełku. Ze szczypiorkiem.

Kto zgadnie, jaki był powód protesty Młodego?

Wiem. Trudne. Zatem odpowiadam.

Dziedzic nie chciał jeść, bo jajecznicę miał podawaną łyżeczką. Jak zwykle. A on przecież dorosły jest. I jada widelcem. Jak prawdziwy mężczyzna.

O rodzicielska cierpliwości! Trwaj, proszę przy nas jak najdłużej. 🙂