Babciny survival.

Żeby nie było zbyt łatwo, po uroczym wtorku, wieczorem Franek pokazał Babci, jak to czasem u nas bywa. Choć Młodzieniec bardzo się starał, ból był silniejszy. Frankowy brzuszek spuchł tak, że aż rozepchnęło mu żebra, a sam Maluch płakał rzewnymi łzami. Na nic zdawały się masaże, noszenie, pozycja embrionalna. Po zaaplikowaniu czopka sytuacja nie poprawiła się w ogóle, a brzuch nadął się jeszcze bardziej. Choć staramy się jak ognia unikać zbiegów typu odpowietrzanie mechaniczne, tym razem nie było wyjścia. Częściową ulgę przyniósł Franusiowi dopiero naoliwiony cewnik, który uwolnił olbrzymie pokłady bąków i tego, co zalegało w jelitach. O kolacji nie było mowy, a cała sytuacja tak zestresowała Dziedzica, że przyplątał mu się stan podgorączkowy.

Noc minęła zatem na myzianiu, głaskaniu i tuleniu najfajniejszego chłopca na świecie.

Plusów tej sytuacji nie ma. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że Babcia nie musiała zmierzać się z problemem sama, bo ja już byłam w domu. Mimo strachu w oczach i niepokoju o wnuczę, dzielnie masowała na przemian plecki i brzuszek Franciszka.

Ranek zaczął się w miarę spokojnie, ale stan podgorączkowy utrzymuje się nadal. Gluta nie ma, więc to może ze stresu.

Na pocieszenie z Budapesztu przyszedł mail. A w nim ona:

Dziedzic oszaleje z radości. 🙂