Gorączka sobotniej nocy i poprawiny.

I po weselichu! Franklin jak na najcudowniejszego synka na świecie przystało, całą sobotę zachowywał się niemal wzorcowo i dzięki temu mama i tata mogli mieć wychodne. Dziedzic został z Babcią. Babcia stanęła na wysokości zadania, dzielnie odbierała miliony telefonów, cierpliwie tłumaczyła, że nic się nie dzieje, że wszystko ok i że dają radę. Po odtańczeniu tradycyjnego „Żono moja”, mama wpadła do domu na kontrolę, wykąpała ukochane dziecię, nakarmiła, ułożyła do snu i pogoniła na balety. I tak do samego rana, bo już przez całą noc Babcia i Dziedzic zostali tylko we dwoje. A wesele? Panna Młoda- przepiękna, jedzenie- mniam!, muzyka- do bólu 🙂 Ale nie to jest najważniejsze!

Najważniejsze jest to, że dzisiaj były poprawiny. I -przynajmniej na tym weselu tak wyglądał0- na poprawiny wszyscy rodzice zabierali swoje latorośle. W związku z powyższym Franklinowscy po spożyciu obiadu, który na ratunek ukochanemu zięciowi przygotowała Babcia Gosha, spakowali małego celebrytę i pogonili na poprawiny. A nasza ukochana mała dusza towarzystwa ponownie pokazała klasę. Z miną stoika Franuś przyjął wyrazy uwielbienia ze strony Cioć i Wujków w ilości milionów. Spróbował sernika, zatańczył z mamą kilka kawałków i kiedy zapadł zmrok wróciliśmy do domu regenerować siły przed kolejnym długim tygodniem.

Jedna sytuacja totalnie rozłożyła mnie dzisiaj na łopatki. Do tej pory jakaś dziwna gula siedzi mi w gardle, kiedy o tym pomyślę… Dzieci. Na poprawinach u Marty i Marcina było naprawdę dużo dzieci. Tradycyjnie już z tłumu wyłuskiwałam niemal samych chłopców. I ci chłopcy właśnie sprawili, że nabrałam jakiś sił. I uśmiecham się do siebie. Ale do sedna: stoimy na parkingu, nagle podchodzi do nas kilku małych przystojniaków w wieku 4-7 lat.

-A po co ta rurka?

-Franek przez nią oddycha.

-A dlaczego?

-Bo jest chory i sam nie potrafi.

-Nawet nosem?

-Nawet 😉

-A on ma tam dziurkę?

-Ma dziurkę.

-A bolało go to?

-Troszkę, ale dostał leki, żeby nie bolało.

I tu następuje lawina historii, który gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach dostał leki, żeby nie bolało i że faktycznie nie bolało.

-A skąd on ma powietrze?

-Ta maszynka-respirator, mu je podaje.

-A tam się nie skończy to powietrze?

-Nie, bo respi bierze powietrze z powietrza (to nie była najbardziej inteligentna odpowiedź w moim życiu, ale cóż 🙂 )

-A jak?

Tu nastąpiła demonstracja respiratora połączona z objaśnianiem wszystkich guzików, pokazywaniem która rura gdzie i jak i jak to się łączy z Franklinem i gdzie nie można dotykać i czy to miękkie, twarde i w ogóle…

-A on urodził się chory?

-Nie, urodził się zdrowy, później zachorował..

-Aha….

Tu nastąpiło oglądanie Dziedzica- jakie ma włosy! Jaką ma cieniutką rączkę! Jak się śmieje! Po czym nastąpiło stwierdzenie wieczoru:

-Fajny dzieciak 🙂 Tu padłam i powstać długo nie mogłam. Co mnie tak rozczuliło? To, że dzieci w odróżnieniu od dorosłych podchodzą do swoich chorych rówieśników tak naturalnie. Franek nie był dla nich „dziwny”. Może na początku był trochę inny, ale kiedy wyjaśniliśmy im już wszystkie kwestie techniczne, obejrzeli wózek (mężczyźni w końcu) i zobaczyli, że Dziedzic jest normalnie traktowany, też tak do niego podeszli. Długo obchodzili wózek dookoła i bawiąc się starali się być w polu widzenia Franklina. Tu, w szczególności pozdrawiam Kubę i Igorów (małego i dużego), którzy wiedli prym wśród małych Pytaczy. Franek ma to szczęście, że oprócz dorosłych, ma w swoim najbliższym otoczeniu także dzieci. Widać było dzisiaj na jego buzi wielką radość, kiedy wśród nowych twarzy co chwilę pojawiała się piegowata buzia małej Cioci Amelki- siostry Frankowego taty. Z resztą przyjaźni Franka i Cioci A. trzeba będzie poświęcić odrębnego posta, bo jest co relacjonować.

A Franek? Chyba swoje wyjście przeżywa do teraz, bo co chwilę uśmiecha się przez sen.

Lubię, kiedy śmieje się przez sen…