Bujana niedziela.

No i nastąpiło pierwsze bujanie! Zaraz po śniadaniu, jeszcze w pidżamach, z lekkim podnieceniem umieściliśmy Dziedzica w huśtawce. Rzeczona huśtawka zawitała do naszego domu za sprawą przecudnych Bruniaczy, wśród których prym wiedzie szalona Matka Bruniaczowa i śle czułe maile, smsy i miliony prezentów dla Młodego. Tym samym Młodemu uśmiech z lica nie schodzi i dziś przesiadał się tylko z roweru na huśtawkę i na odwrót. Tak go zmęczył ten aktywny tryb życia, że po drugim śniadaniu spał i spał i obudził go dopiero wielki głód, który zaspokojony został obiadem i deserem jeden po drugim. W ogóle dobry nastrój nie opuszczał dziś naszego domu. Franklin stał się już dorosłym i mądrym chłopcem i dlatego coraz świadomiej reaguje na wszystkie sposoby organizowania mu czasu. Potrafi już robić barum-barum-tryk i zderzać się czołem z mamą, kiedy poprosić go, by wskazał gdzie jest tata- od razu strzela uśmiechy w kierunku Frankowego taty.

Z cyklu mama się przechwala:

Wszyscy wiedzą, że Dziedzic zaczyna wokalizować. Całymi dniami z jego przecudnej urody paszczy wydobywają się wszelkiej maści odgłosy. W sobotę Ciocia Rehabilitantka Pierwsza podpowiedziała nam, że przy tych partiach mięśni, które udało się u Franklina wyćwiczyć spokojnie można z nim trenować takie zbitki głosek jak ta-ta, da-da, ba-ba. Dlatego dziś przez cały dzień próbowaliśmy wydobyć z Franklina, któreś z powyższych. Jeszcze się nie udało, ale będziemy próbować…

I przechwałka druga: qpa. Wiem, miałam nie pisać. Ale kiedy tak trudno się oprzeć. Napiszę krótko: jest. Codziennie. Porządna. Zrobiona samodzielnie. A mama pęka z dumy. 🙂

A poniżej, dla stęsknionych Czytaczy: Franek i jego miny podczas jedzenia: