Frankowe rekordy i Tatowe rozterki.

I wróciliśmy na włości. Franek całą niedzielę był pieszczony, noszony, lulany, zabawiany i rozpieszczany. Ponieważ oczywiście padało, nasze wycieczki polegały na przemieszczaniu się po domu Dziadków i zaliczaniu wszystkich możliwych łóżek. Dziedzic postanowił pokazać klasę i na niedzielny obiad zjadł, co następuje:

Babciny rosół z makaronem w ilości mililitrów 100

Babciny rosół z połową ziemniaka (bo Babcia nie przewidziała, że Dziedzic tamto zje i makaronu przybrakło) w ilości mililitrów 100

całą (!) gotowaną pałkę kurczaka, czyli w naszej rodzinnej gwarze mięsko z rączką

Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia i tylko Franek miał w oczach totalny luz i obłęd na widok Dziadkowych szaleństw. Wieczorem odbyliśmy kąpiel na stole, Młodzieniec zakończył dzień kaszką, po czym pobujał z Babcią na fotelu bujanym i poszedł spać.

A! Dziadkowie w niedzielę o 8 rano już nie śpią. Ale niespodzianka w postaci naszego przyjazdu i tak się udała 🙂

Dziś od rana z lekką nutką niecierpliwości oczekiwaliśmy qpy. Na każde stękniecie Młodego odbywał się rytuał ekspresowego zdejmowania spodni i pampersa, po czym Franklin uznawał, że to jeszcze nie pora i raczył nas soczystymi buziakami. Na szczęście około południa pojawiła się! Wyczekiwana, więc baaaaaardzo duża i baaaaaardzo…. no pokój trzeba było wietrzyć. W ogóle to należy chyba zacząć Dziedzica przyzwyczajać do siadania na tronie. Trzeba wykorzystywać jego umiejętność trzymania głowy i prawie samodzielnego siedzenia. Widziałam nawet u wujka gugle takie nocniki z oparciami i podparciami pod rączki, więc mogłyby one zdać u nas egzamin. Zobaczymy…

Wracając do naszych podróży. Jak prawdziwi podróżnicy, nie mogliśmy w drodze powrotnej nie zajechać do Suzany i Wujka P. Suzi jeszcze nie było, więc Wujek pełniąc honory gospodarza sam osobiście pokroił ciasto i oczywiście zorganizował Młodemu sesję fotograficzną. Kiedy na włości wróciła Ciotka, Dziedzic okrasił ją buziakami, zgrzytaniem zębów i pełną gama zapachów z okolic pampersa. Suzana wszystko przyjęła dzielnie, a kiedy usłyszała, jak Franuś potrafi już „gadać” niemal fruwała nad ziemią. W kwestii informacyjnej: Suzi, Twoje zabiegi nie poszły na marne, w drodze powrotnej była qpa!

Tymczasem u Frankowego taty…

Nasz tata jak wszyscy wiedzą jest daleko. Bardzo daleko. Można by rzec… 456 km od domu. Zatem, kiedy dopada go tęsknota za swoimi skarbami (nami czyli) dzwoni. Oj tam, 46 telefonów to wcale nie jest dużo. Tata, jak na prawdziwego tatę przystało martwi się, czy:

*Dziedzic je? -Je.

*Qpa była? -Była.

*Ćwiczył dziś? –  Ćwiczył.

*Gada? – Jak szalony.

*Tęskni? – Niemiłosiernie z mamusią na spółkę.

A miał od nas odpoczywać…

Poniżej szaleństwo Wujka P. na temat Franklina: Specjalnie dla Frankowego taty:

I jeszcze na koniec. Przechwałka mała:

Dziedzic został dziś zważony. PO dwóch qpach. PRZED kolacją. PO kąpieli.

 

6,3 kg.

 

Te 100 gramów dedykujemy Cioci A. Dietetyk.

…nie mogłam się powstrzymać. Powyżej dzieło Wujka P. jedno z wielu dzieł 🙂