Dziedzicowe osiągnięcia.

Franklin jak zwykle szaleje. Przykłady? A bardzo proszę!

1) wczoraj odwiedzili nas Babcia Gosha i Dziadek Ksero- tradycyjnie już obładowani podarunkami dla Dziedzica. W związku z tym Młody z uśmiechem na twarzy pokonał kilka długości wanny, mimo raczej kiepskiego nastroju (wydaje się, że związanego z pogodą, bo matka też cierpiała) pokazał dziadkom najnowsze umiejętności w postaci trzymania głowy i podnoszenia pupy i pieszczony przez babcię, zasnął.

2) W nocy jadł. Dwa razy. Wiem, że kto nie widział, nie uwierzy. Naprawdę! Za pierwszym razem, około 00:30 było to co prawda 50ml zupki, ale zawsze! Później, kiedy Frankowy tata powrócił z porzeczkowych wyjazdów (ok.3:30 nad ranem!!!) Dziedzic znów zażyczył sobie jedzenia i zjadł 120 ml kaszki. I śniadanie. O siódmej. Kurczę, przyznaję, kaszkę robiłam nie wierząc w mojego syna, a tu takie szaleństwo! I do tego wypił w czasie nocy 300 ml soku. Teraz wszyscy Czytacze oddają respekt mojemu synowi na trzy-cztery. 3-4!:-)

3) Od dwóch dni wypatrujemy qpy. Nie ma. Franek je. Qpy nie ma. Nastrój rewelacyjny. Qpy nie ma. Co prawda Frankowy tata mówi, że Dziedzic dziś jadł mało, ale to może dlatego, że QPY NIE MA?! Nie pomaga nawet sok śliwkowy od Zuzi. Czekamy i wypatrujemy. O efektach jak zwykle poinformujemy.

4) Ciocia Rehabilitantka Pierwsza niemal oświadczyła się Frankowi. Jest zachwycona jego postępami. Dziedzic głowę trzyma jak na prawdziwego mężczyznę przystało. U-W-I-E-L-B-I-A leżeć na brzuchu i ma iskry w oczach, kiedy SAM(!) może podnieść smoczek i trzymać go sobie nad buzią. Pękamy z dumy.

 

Tymczasem Frankowi rodzice, mama i tata czyli, my czyli byliśmy dziś na randce. Serio mówię. W kinie. Na komedii. Takiej śmiesznej, że matka gryzła fotel. A Franuś? Franuś po kąpieli i kolacji grzecznie poszedł spać. Towarzystwa dotrzymywała mu nasza kochana Ciocia M., która przeszkolona „w razie czego” robi już przy Dziedzicu wszystko i wiemy, że był z Nią bezpieczny. Co prawda wracaliśmy do domu z lekką nutką niepewności, bo Ciocia i Dziedzic mieli w planach imprezę, jednak i dom i Franek i Ciocia cali i zdrowi czekali na powrót rodziców marnotrawnych. Tzn., Franek chyba nawet nie zauważył, że od godziny patrzę, czy nic się u niego nie zmieniło. Ale tak to już jest z przewrażliwionymi mamusiami jedynaków. Było nam trzeba tego wyjścia.

A w załączeniu, na prośbę naszej Suzany. On. Trzyma głowę.

A to jedno z ostatnich ulubionych:

I już kończymy… Dobranoc:

Luz blues, a w głowie same dziury;-)

Franek wstał dziś razem z tatą o 5:15. Tata pojechał po porzeczkę, a mama z oczętami pełnymi snu dotrzymywała synowi towarzystwa. Śniadanie zjedliśmy zatem jak prawdziwe ranne ptaszki i poszliśmy oglądać przez okno w kuchni deszcz. Okazuje się, że nawet kroplom na szybie można wysyłać buziaki i tym sposobem nasze krople były dziś najszczęśliwszymi kroplami na świecie. Generalnie naszym planem na dziś było słynne nicnierobienie. Dlatego na obiad była pomidorowa od wczoraj, którą Frankowy tata popchnął pizzą u babci, a wszelkiej maści prace Franek i mama omijali szerokim łukiem.

Na szczęście około południa pogoda poprawiła się i kiedy tato wrócił postanowiliśmy dać mu trochę luzu i wraz z Frankiem wybraliśmy się na podwórko. A tam? Spełniliśmy największe marzenie Cioci Suzany. Mianowicie leżeliśmy na trawie na kocu, patrzeliśmy w niebo i liczyliśmy oddechy:-) Franklin dość szybko uznał, że marzenie owo jest co najmniej dziwne i zasnął, a mama tymczasem zajęła się odganianiem z synowego lica much i innych takich, co to postanowiły nam życie utrudnić. A propo oddechów. Nasz Doktor Opiekun, w opinii Doktora Help i kilku innych fachowców to bardzo ambitny człek jest. A co za tym idzie stosuje wobec Dziedzica metodę „walcz Młody z Potworem” i systematycznie zmniejsza ilość oddechów, które respirator ma Frankowi dostarczać, zmuszając tym samym Dziedzicową przeponę do pracy. Tym sposobem od momentu powrotu do domu zupełnie zrezygnowaliśmy już z koncentratora tlenu i na dzień dzisiejszy Franklin pobierając od respi 17 oddechów, stosuje około 15 własnych osobistych. Doktor Opiekun twierdzi, że powinniśmy dojść do tego, że Dziedzic będzie oddychał na pół z respiratorem. Dzięki temu jego płuca nie będą tak bardzo „zużywane” przez respirator, a co za tym idzie dłużej będą nadawały się do wentylacji mechanicznej. (SMARD1 najprościej rzecz ujmując, atakuje przede wszystkim mięśnie oddechowe, później mięśnie odpowiedzialne za ruch, dlatego niezwykle ważne jest utrzymywanie płuc i całej oddechowej reszty jak najdłużej w jak najlepszej kondycji. Zużyte płuca nie podlegają wymianie, a Frankowej przepony nie można uruchomić w żaden znany dziś medycynie sposób.) Ale do marzeń Suzany powracając. Kiedy policzyliśmy już liście na drzewie, skończyliśmy zastanawiać się dlaczego niebo jest niebieskie i skąd się biorą chmury a nasz ( a raczej Frankowy) głód został zaspokojony, Frankowy tata pomógł nam się ulokować na huśtawce i już na całego bujaliśmy w obłokach! Blond włosy Dziedzica rozwiewał wiatr, a Franklin z miną „alllle jazda” próbował porwać tacie buziaczka. Po uskutecznieniu takiego relaksu chłopaki postanowili wybrać się na wieczorny spacer i zaopatrzeni w picie, ssak i cewniki pogonili w plener.

Brakowało nam tylko Wujka P. lub Kasi z aparatem, bo w naszym baterie uznały, że się wyczerpią. Zatem fotorelacji z niedzielnego lenistwa brak. Jednak nie ma tego złego i w następną niedzielę planujemy powtórkę z aparatem lub którymś z naszych paparazzi.

Jest 20:19. Chłopaki nadal buszują. Brazylia wygrywa 11:8 z Rosjanami. Fajna taka niedziela. Do następnej tylko 7 dni!

Dobrego tygodnia:-)

 

Zębowa przypowieść.

Uważni Czytacze pamiętają, że Franek jest posiadaczem przepięknej urody sześciu zębów. W związku z powyższym, jak każdy Mały Dzielny Odkrywca codziennie znajduje dla nich nowe zastosowanie. I tak przerobiliśmy już wkładanie do buzi WSZYSTKIEGO, co się uda, a czego mama nie zauważy, gryzienie własnych rączek (co przyjemne może i nie było, ale zaskoczona mina Franka- bezcenna) oraz łapanie w locie łyżeczki z jedzeniem. Dlatego właśnie do pokarmów konkretnych, czyli zup, obiadków i kaszek musieliśmy przystosować plastikową łyżeczkę, gdyż stara silikonowa nie dość, że miała dużo mniejszą pojemność, to na dodatek złapana Frankowymi zębami wyginała się i kaszka notorycznie lądowała wszędzie tylko nie w buzi Dziedzica. Dziś rano nasz Młodzieniec zastosował kolejną zębową sztuczkę. Ta nowa umiejętność pojawiała się już wcześniej w naszych jedzeniowych przygodach, ale jakoś nie było okazji by się nią pochwalić. Zaciskanie zębów. O tak.

Ile zabawy ma przy tym Dziedzic! Ile frajdy! Jak bardzo jest skupiony, żeby przypadkiem nie wpuścić łyżki to buzi, to wymiękam. Najśmieszniejsze jest to, że robi tak nawet wtedy, kiedy jest okrutnie głodny. Bo Dziedzic nie jest złośliwcem, jak mamusia. On po prostu każdą nową umiejętność uwielbia doskonalić. Dlatego mama opracowała nową metodę karmienia synka. Kiedyś (i to doskonale znają Ciocie z Łodzi) Franuś karmiony był na zasadzie „raz łyżka, raz smoczek”. Tylko tym sposobem udawało mu się cokolwiek wcisnąć. Kochane Ciotki! To już prawie nie działa. Ponieważ jednak matki z natury to przebiegłe istoty są, to i Frankowa zakombinować musiała. Od dziś w związku z modą na karty zbliżeniowe i inne takie cudeńka techniki Dziedzic karmiony jest metodą „smoczka zbliż”. A polega ona na tym, że kiedy Franklin zaciska zęby należy mając przygotowaną łyżkę z jedzeniem, pomachać mu smokiem przed nosem i kiedy Młody paszczę otworzy- szybko pakować łyżkę! Wiem, wiem okrutne to jest i nieczułe. Tak dziecko oszukiwać. Ale! Dziedzicowi się podoba:-) I ile śmiechu jest przy tym, że to kasza w buzi a nie smok. Pod koniec śniadania dzisiaj, kiedy Franklin zaczął już powoli rozgryzać nową metodę trzeba było na chwilę powrócić do starej, co wynagrodzone zostało mamie milionami śniadaniowych buziaków.

Z jedzeniowych wieści pragnę tylko donieść, że nam chyba Dziedzic trochę głoduje… Bez obaw! Znaczy to tylko tylko tyle, że jak się już w nocy obudzi (bo generalnie przesypia całe) ma ochotę coś przekąsić. I to coś konkretnego. Zupa, kaszka i te sprawy. A waga bez zmian. Przynajmniej tak mówi nasza waga łazienkowa. Trzeba pomyśleć nad dokładniejszym zważeniem Dziedzica. Teraz robimy to sposobem Doktora Prowadzącego Doktorem Jarkiem zwanym. W Łodzi ważył tak pewnego dzielnego Patryka. A mianowicie: na wagę wchodził Doktor, sprawdzał swój ciężar, brał Patryka na ręce, sprawdzał ciężar i różnica była teoretyczną wagą chłopca. My robimy tak w domu z Frankiem, tylko Doktorem Jarkiem jest mama. I tak od kilku tygodni i mama i Franuś trzymają wagę jak modele.

A weekend mamy dla siebie. Tata pojechał po porzeczkę, dom wczoraj przeżył dzień mopa, pranie „się pierze” a my biegamy. Do Babci Domowej na sernik, do Dziadka Grega na plotki, do Cioci M. na buziaki i chyba po obiedzie urządzimy sobie kąpiel. Pogoda piękna, słońce świeci i generalnie byłoby bez zarzutu, ale zjeść nas chcą małe muszki – „przecinkami” zwane i musieliśmy uciec do domu. Po południu, kiedy przecinki pójdą spać, wybieramy się na długi spacer. Teraz śpi Franuś. Mama jeszcze zajrzy do Antosia i Precla i blogowanie odłoży na później.

Dobrego weekendu Czytacze!

 

***

Dzisiejszy post w związku z tym, że bardzo jedzeniowy był dedykujemy Cioci Dietetykowi, która martwi się wciąż i pisze do nas i wyjaśnia:-)

Franek pracujący.

Franuś odbył dziś kolejną małą podróż. Ze względu na to, że Frankowy tata musiał jechać do Bardzo Ważnej Pani, która wystawiała opinię o naszej rodzinie, a mama musiała iść do pracy Dziedzic musiał towarzyszyć jednemu z nas. A, że urzędy nie są zbyt przyjazne dla tak małych petentów Franklin poszedł z mamą do pracy!

Sprawiliśmy tym sposobem wielką przyjemność Suzanie , która na widok Dziedzica lekko się zarumieniwszy, przyznała, że o lepszym rozpoczęciu dnia marzyć nie mogła. Synuś z miejsca odnalazł się w nowym otoczeniu i gdyby widział to mamowy Dyrektor od razu wymieniłby mnie na Dziedzica. W tym czasie Frankowy tata próbował nie zamordować pani w urzędzie, która przez 10 dni nie zdążyła złożyć swojego szacownego podpisu na naszej opinii i dzwonił do mamy, czy NA PEWNO Dziedzic ma się w porządku i czy NA PEWNO niczego nie potrzebujemy.

W domu Franuś postanowił dać upust swoim zdolnościom aktorskim i pokazał jak bardzo potrafi być nieszczęśliwy tak zupełnie bez powodu. Jednak po południu wybrał się z mamą na spacer i nastrój tak bardzo mu się poprawił, że nawet zadzwoniliśmy do Wujka P., żeby Franek mógł z nim pogadać o różnych męskich sprawach. Wujek wyjaśniał Młodemu co, jak i dlaczego, a po drugiej stronie kabla Dziedzic zjadał telefon i rozglądał się w poszukiwaniu właściciela słyszanego głosu. Tym samym do grona uszczęśliwionych dołączył dziś także Wujek P.

Kąpiel tradycyjnie na wesoło. W związku z tym mama postanowiła zważyć Franka, żeby móc jutro szybko odpowiedzieć Cioci Beacie ile jej niebieskooki podrywacz przybył na wadze. I albo mi się waga zepsuła albo te 23 cm qpy jednak miały znaczenie. Znów 6,1. Ale wbrew temu Franklin wygląda jakby trochę przytył. I co o tym myśleć?

Poniżej: Franek u mamy w pracy. Na podłodze, a jakże! I na kocu Cioci Suzany, z fotela:

 

 

Franek Dyrektor:-)

Ciocia Beata z Łodzi zawsze powtarzała, że żeby był porządek, kierownik musi być jeden. Dlatego u nas zarządza Franek! I tak wczoraj Frankowy tata kosił trawę, matka myła pracowy samochód, a Franklin zarządzał:-) Miał przy tym ubaw jak szalony, bo kosiarka buczała, a z węża leciała woda i jakoś wyjątkowo śmiesznie lało się na matkę. Franklin wszystko obserwował z miną Pana Dyrektora Generalnego i tylko Ciocia M. mogła się bezkarnie wdzięczyć i buziaczkować Dziedzica. Do domu wróciliśmy około 21ej i zamiast do kąpieli skierowaliśmy swoje kroki (matka) i kółka (Frnakowóz z Frankiem w środku) do kuchni. Tam czekała na nas góra zmywania i… Do czego zmierzam? Do tego, że Dziedzic poszedł wczoraj spać o bardzo nieprzyzwoitej porze, kiedy to już wszystkie dzieci grzecznie przewracały się na drugi boczek. Uprzednio oczywiście spałaszował kaszkę, pogadał przez telefon z Wujkiem Farmerem i zrobił siusiu na mamowe dresy.

I jeszcze! Franklin, jak na każdego Dziedzic przystało ma swoją własną osobistą wannę i nie musi korzystać z łazienki domowej. A ponieważ niezwykle dociekliwym dzieckiem jest, wczoraj zabraliśmy go na zwiedzanie naszej łazienki. Ile było zabawy! Nigdy nie myślałam, że widok prysznica może sprawić młodemu człowiekowi tyle radości. I jeszcze lustro. Tu to dopiero się działo. No bo skąd się wziął drugi Frankowy tata? I mama? I… Franek? Dziedzic nie mógł do końca rozgryźć, kto to to to jest w tym lusterku, ale koniec końców zbuziakował sam siebie i zwiedzanie zostało uznane za odbyte.

W związku z powyższym dzisiaj udało nam się pospać aż do 6:50. Jednak Dziedzic obudził się już tak bardzo głodny, że o mały włos, a zjadłby łyżkę i wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jego pięknych Frankowych zębów. Z ciekawostek wtorkowych, tata opowiadał, że Dziedzic postanowił dziś utrudnić życie Cioci Rehabilitantce Pierwszej. Dlatego pod koniec ćwiczeń stał się nagle baaaaaardzo „śpiący”. Na nic zdało się machanie łapkami, zabawkami i inne takie. Franek spał i już. Ciocia zatem ćwiczenia zakończyła w trybie przyspieszonym i poszła się przebrać. Wówczas Dziedzic niespodziewanie odzyskał wigor i po wyjściu z łazienki Ciocia została zagadana i wycałowana na całego. Spryciarz… Jak mamusia:-)

Teraz śpi. A mama zamiast robić pierogi, które chodzą za nią już od tygodnia idzie przytulić się do Frankowego taty.

Słodkości na jutro!

 

Niedziela będzie dla nas:-)

Takie niedziele, to jest to, co tygryski i nasza rodzina lubią najbardziej. Co prawda Franuś wstał oczywiście o świcie, ale zaraz po tym, jak spałaszował 180 ml kaszki, wskoczył do nas do łóżka i po kilku buziakach od taty, całą rodziną zasnęliśmy. O 9:30 Franuś obudził tatę pstryczkiem w nos i zaczęła się niedziela właściwa. Jak w każdej porządnej i tradycyjnej rodzinie w tym kraju, Frankowy tata pojechał na zakupy, bo lodówka świeciła światłem odbitym od mamowej urody,  a matka i Franuś zabrali się za ogarnięcie mieszkania. Tata z łowów powrócił ze wszystkim, co było na liście, a na dodatek, cyt.”nie mógł się oprzeć” i zakupił synkowi dwa przepięknej urody sweterki, z których Dziedzic jeden miał już możliwość zaprezentowania na obiedzie u Babci.

Bo obiad był dzisiaj u Babci. I tam to się dopiero działo. Franek w swoim pięknym nowym sweterku wzbudził zachwyt i Babci i Cioci M i Dziadka Grega i żeby dopełnić szczęścia zgromadzonym zjadł, co następuje: pyszny rosół (bez konserwantów, rosołków, kogutków, tudzież innych takich, bo Babcia takowych nie uznaje), marchewkę, troszkę makaronu, gotowanego kurczaka i ziemniaki. Zapomniałam wspomnieć, że wcześniej jak każdy lansiarz zjadł brunch w postaci jabłka z dwoma biszkoptami. Wywołał tym matkową radość i zdumienie, na co zareagował miną: „mama, nie jem narzekasz, jem to się dziwisz- weź się ogarnij, co?:-)”

Po południu Frankowy tata dopełniał formalności niedzielnych i pogonił gdzieś na kawę, a my przytuleni na kanapie oglądaliśmy seriale i buziaczkowaliśmy każdą pojawiającą się na wizji brunetkę. Tak nas to zmęczyło, że pierwszy raz od dawna udało nam się uciąć wspólną popołudniową drzemkę. Wszyscy wiedzą, że kiedy Dziedzic zregeneruje siły, nic go nie powstrzyma przed szaleństwami i tym sposobem Franek i jego matka tańczyli dziś przy piosenkach Ewy Farny:-) Mieliśmy małą trudność techniczną ze względu na ograniczoną ilość miejsca w pokoju, ale mimo tego Franek szalał jak prawdziwy król disco. Teraz zjadł podwieczorek i śpi, a starzy piją „elgreja”:-) Ciekawe, czy obudzi się na kąpiel?:-)

A. Czy ja już napisałam, że to wszystko robimy, mimo tego, że Franek podłączony jest NA STAŁE do respiratora? Można normalnie? Można. Trzeba. Bo powód, dla którego warto, właśnie uśmiecha się z łóżeczka. Czas do kąpieli!

 

W załączeniu niedzielny lans:

I z wczorajszej wizyty Suzany i wujkaP.

Już za tydzień następna niedziela!

O Franusiu w sobotę.

Mały Dziedzic miał dzisiaj bardzo intensywny dzień. Ponieważ Frankowy tata wyjeżdżał dziś popracować, Franklin nie mógł odpuścić i wstał razem z tatą o 5:15. W związku z powyższym o szóstej byliśmy już po śniadaniu i pierwszych buziaczkach. Kiedy tato pojechał, Franuś jakoś zupełnie niezauważenie znalazł się u matki w łóżku i tak bujaliśmy do 9:30.

Przed południem przyjechała Ciocia Blondynka i tak rozćwiczyła Młodego, że pampers nie dawał rady tłumić zapachów:-). Do osiągnięć rehabilitacyjnych możemy dorzucić piękne trzymanie głowy. Franuś nigdy nie będzie samodzielnie siadał, dlatego sam fakt, że sadzany trzyma sztywno głowę zasługuję na nagrodę. Dodatkowo dziś po raz pierwszy w czasie rehabilitacji lewa noga zareagowała na to, że aktualnie ćwiczona jest prawa. Pękam z dumy!

A już od drugiego śniadania nasz dom przeżył intensywny najazd gości. Ze Wschodu powrócili stęsknieni Dziadek Greg oraz Ciocie M. i A. Wszyscy zgodnie orzekli, że Dziedzic jest nadal piękny i że urósł. Po południu zaś odwiedzili nas Suzana i Wujek P. Suzana została zbuziakowana przez synusia, Franklin pokazał jej także swoje przecudnej urody jedynki i doprowadził do zawału, kiedy niespodziewanie dwa razy kichnął. Wujek P. z kolei zaskoczył Franka zarostem, któremu Dziedzic poświęcił swoją cenną uwagę. Jednak największe zainteresowanie Franklina wzbudziła możliwość dotknięcia tego „czegoś” i sprawdzenia czy ten Wujek, to prawdziwy jest czy nie?  Wujek z resztą próbował dziś sfotografować uśmiechającego się Młodego, ale zapomniał, że ma do czynienia z największym spryciarzem świata i za każdym razem, kiedy wyjął aparat, Dziedzic z miną „co to to to jest i dlaczego się na mnie patrzy?” utrudniał mu robienie fotek. (Wujek! Prześlij na maila, co masz, to pokażemy światu, jaki z Franka dziś był fajny facet:-)

Suzi, Wujku- dobrze jest Was mieć.

Im dłużej kombinuję, co jeszcze napisać w tym poście, wpadam coraz bardziej w jakąś… melancholię (?)…

Dobrej niedzieli zatem, nie ma co się rozczulać.